MYŚL O POLSCE – AMARANTBLUE – SUB SPECIE FUTURUM

DIALOGUE-------E-PRUS-------ESSAY-------PHILOSOPHE-------POEMS1-------POEMS2

YOU TRANSLATE

25 grudnia 2007

Nieustanny dyshonor

Czuję nieustanny dyshonor, powiedzmy, pobytu w tym kraju. I nawet atmosfera Świąt Bożego Narodzenia nie jest w stanie rozładować depresji. Tu nie ma perspektyw, wyróżnione w czasie specjalne okazje - nie dają nadziei na tzw. lepsze jutro. Dlaczego? Brak wolności.

Nie odczuwasz tego? Widzisz, a ja właśnie tak czuję. I co mi tam świąteczny antrakt, gdy zaraz po nim wrócimy do kraju "wielopoziomowych" absurdów. Sądzisz przy tym, że manipulatorzy (a we współczesnej Polsce jest ich dużo) dali pokój, by świętować... W pewnym sensie tak. Lecz nie świętują w kręgu Bożego Narodzenia, odradzającego się Logos.

To był biedny kraj pod komunistyczną okupacją. Teraz jest biedniejszy, z roku na rok, bo niszczy swój największy skarb - nabożność.

19 grudnia 2007

Kto by się spodziewał...


W tzw. publikatorach stoi dzisiaj, że w Polsce, pod koniec a. d. 2007, jest 2 mln ludzi, którzy posiadają po 1 mln $. A to oznacza, ponoć, iż się w naszym kraju poprawiło życie, choćby w aspekcie ekonomicznym. Czyli udały się te szalone reformy lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia. No, bo aż tylu ludzi bogatych.

Oczywiście komentarze do tych jakże dziwnych badań statystycznych (o czym te badania mają informować, a zarazem stwierdzać?) przypominają rojenia kretyna. Kłaniają się poglądy Szygalewa z "Biesów", a szczególnie nakreślony tam model społeczeństwa. I Polska jakoś przypomina lub nawiązuje do tego modelu. Moim zdaniem, nasz kraj to połączenie republiki bananowej ze sztafażem pierwocin zachodnioeuropejskiej ekonomii i prawodawstwa. Ta performerska instalacja ma cechę długotrwałej stabilizacji. Np. za 18 lat kontynuacji tych szalonych reform dowiemy się, że w Polsce jest już 4 mln ludzi, którzy mają po 1mln $ (czyli rośnie dobrobyt narodu i społeczeństwa). Niech tam będzie i 5 mln ludzi, którzy posiadają majątek większy niż 1 mln $. Lecz nie o to przecież chodzi.

Trzeba pytać jaki jest kontekst tego przyrostu bogactwa w sensie społecznym i narodowym. W istocie jakie okoliczności ekonomiczne wygenerowały i generują to zjawisko? Na pewno nie jest to pomiar powodzenia, powodzenia Polaków a. d. 2007 lub wcześniej. Mydlenie oczu. Tylko dlaczego zajmują się tym urzędy statystyczne, za pieniądze podatników?

Podstawą tego "sukcesu", moim zdaniem, jest nihilizm społeczny.

17 grudnia 2007

Świstaki mogą wyginąć

Rzeczywiście, a wtedy nie będzie komu świstać. I tym sposobem zaginie w Polsce trudna i elitarna sztuka świstania. To tylko marzenie, które niestety nie spełni się, bo świstaki w naszym kraju mają dobrze. Życie na niby rozwija się, gospodarka na niby trwa, totalitaryzm finansowy państwa wobec obywateli doświadcza apogeum. Tuzy intelektualne naszego kraju na wszelkie sposoby analizują wypowiedzi miernot. Od lat nie padają właściwe pytania. A w czasie tzw. wyborów proporcjonalnych "biegacze" demokracji (już ponoć zachodnioeuropejskiej), czyli tuż na rozbiegu nowej epoki, opowiadają o wszystkim, ale nie o rozwiązywaniu aktualnych problemów. A jakie są te problemy?

Mieszkania, utrzymanie za marną pensję (realną, czyli netto), brak perspektyw rozwoju, ograniczony rynek konsumencki (kaszanka i pasztetowa są w nadmiarze, a do tego plastik oraz foliowe worki), itd. Ponieważ zwykłych ludzi nie interesują sprawy wszechświatowe, wielkie modele ekonomiczne, pkb, plany i wy-pisy...

Świstaki mogą wyginąć. Osobiście w to nie wierzę.

15 grudnia 2007

Odwrotny bieg spraw

Od miesięcy zastanawiam się, jak zakończyć cykl esejów o Orpheusie, który publikuję na mojej innej stronie w Bloggerze - academia alexandria. Przyjąłem formę pisania "od tyłu", więc tekst początkowy sygnowany jest jako część 4 pełnej wypowiedzi o Orpheusie, a część 1 powinna być zakończeniem. To jest dość karkołomne przedsięwzięcie - przedstawiać jakąś sprawę od końca. W opowieściach typu "z życia wziętych", albo w opowieściach literackich, taka forma graniczy z nieudanym eksperymentem.

W opowieściach mitologicznych, legendarnych i symbolicznych, bajkowych wspomniana konwencja, cofanie się od końca do początku, jest nawet w pewnym sensie twórcza. Np. pozwala ukazać ukryte sedno opowieści. To zagubione sedno. Właściwy klucz do zamka. I zdarza się, że oto cudownym sposobem drzwi otwierają się przed nami.

Lecz eseje o Orpheusie mają inny cel. Chcę bowiem mitologiczny wątek, jeden z ważniejszych w mitologii greckiej, wpleść w codzienność. Czyli też odnaleźć kontynuację mitu o Orpheusie i Eurydike we współczesności - nie tej podniosłej, ale zwykłej. Stąd właśnie płynie trudność napisania zakończenia do cyklu esejów, w rzeczy samej części 1.

6 grudnia 2007

Mija 18 lat transformacji



W tym okresie dokonały się tzw. przemiany w Polsce. Powiedzmy, poszerzył się zakres wolności indywidualnej, społecznej, narodowej... Jakiej tam jeszcze, drogi parlamentarzysto polski, drogi polski reformatorze? Kto więc na tych przemianach zyskał, albo kto wciąż zyskuje? A przy tym jakie olbrzymie wprost możliwości otworzyły się przed nami. Dzisiaj już bez problemu zamieniasz złotówki na dolara, złotówki na euro - i ruszasz w świat na spotkanie przygody.

Te prawie 18 lat od momentu zainicjowania przełomu, demokracji, wolnego rynku, wolności osobistej, a zarazem społecznej, to szmat czasu. I rzeczywiście dużo się wydarzyło - by ugruntować w Polsce stan tymczasowości, przygodnej prosperity, a wreszcie represyjnej działalności finansowej państwa wobec obywateli. Ba, do tej pory cały wysiłek elity parlamentarnej i biurokratycznej poszedł na to, by nie wydarzyły się autentyczne zmiany. Polska nie przybliżyła się do standardów Unii Europejskiej, lecz zatrzymała w kręgu, zaklętym kręgu, nie załatwionych spraw. Tyle lat upłynęło od momentu "historycznego zwrotu", a tu wciąż te same i nie rozwiązane problemy.

Czy to jest dziwne? Spójrzmy, kto kieruje, zarządza, czy nawet próbuje władać Polską. Odnoszę wrażenie, że w dobrze pojętym interesie tej grupy osób, środowiska politycznego rozmaitych poglądów, czy światopoglądów, leży utrzymanie tymczasowego stanu Polski, jakby w rozkroku między totalitaryzmem (jego reliktem jest "zamordyzm" finansowy) a pierwocinami demokracji w stylu zachodnioeuropejskim. Stosują siermiężną socjotechnikę vox populi - ale jak widać skuteczną. Poczekamy więc i zobaczymy dokąd ich ten proceder doprowadzi.

Również tej grupie osób, bliżej nie sprecyzowanej, dedykuję powyższy rysunek - w dniu św. Mikołaja.

28 listopada 2007

Zagubiony rękopis


Wyprawa w nieznane, wyprawa ku wolności, powinna się powieść. Dzień za dniem próbuję odszukać właściwą ścieżkę. Każdego następnego dnia jest ku temu szansa. Przychodzi wreszcie zmierzch i trudno stwierdzić, czy umknął właściwy trop, skuteczny sposób, istotna refleksja... Tak, w pogoni za wolnością mija czas. Marzenia senne także są echem poszukiwań. Przeczuwam nastrój tej osobistej wolności. Umiem określić jej racjonalne parametry. Widzę nawet scenografię, gdzie to mogłoby się wydarzyć... Zatem czy przeoczyłem jakiś element wolności? Element, może w istocie drobiazg, który decyduje o jej spełnieniu się tu i teraz, w Polsce, w Europie - wobec popromiennej choroby społeczeństwa.

Lecz te uwarunkowania fatalne dla mnie nie mają już znaczenia. Nie zamierzam "współcierpieć" w jakże upiornym kręgu "nie udaje się." Zaznaczam, będzie ostro, bo np. mam (zresztą od lat) fanaberię bycia wolnym i w ogóle nie przekonują mnie realia na niby.

18 listopada 2007

Był tuda, a Cara nie uwidieł

Ubawiłem się setnie - ostatnio na jesieni a.d. 2006. Wtedy więc przyjąłem zaproszenie i po raz pierwszy w życiu byłem w Pałacu Namiestnikowskim. Brata Cara nie było, ale za to uhonorowani Orłem Białym koledzy, którzy w latach ("nieodżałowanego") PRL konspirowali przede wszystkim na niwie płynów, a właściwie na płynnej niwie. Tak, tak, konspiracja w pewnym sensie rzecz płynna i przygodna. Zatem trochę zdumiałem się, widząc oto wytrawnych degustatorów docenionych i uhonorowanych w taki sposób. Nie wiedziałem, że wybitne dokonania na płynnej niwie są adekwatne do np. dokonań żołnierzy zdobywców Monte Cassino. Jest nawet lepiej, bo wspomniani żołnierze nie otrzymali Orła Białego. Ach, te uroki IV Rzeczypospolitej, boże ty mój, już się nie powtórzą. Przeminęły - a żałko, oh, żałko...

Dopisał na wspomnianej uroczystości cały świat parlamentarny i senatorski - no, prawie cały, bo niektórych nie zaproszono, nie byli godni lub kontestowali narodziny IV Rzeczypospolitej. Był również świat kultury, sztuki, nauki i persony, które wcisną się wszędzie, po prostu mają to we krwi. Lecz mimo tak znakomitej a zarazem licznej reprezentacji (Opus Dei też, a nawet Templariusze) Pan Prezydent i szacowni Medaliści gdzieś zniknęli. Kolega szepnął, że mają osobny stół za którąś ze ścian Pałacu Namiestnikowskiego... Jakby teatr w teatrze - eksperyment towarzyski? Novum jeśli chodzi o przyjmowanie gości, ale także novum - IV Rzeczypospolita. Starałem się usiąść z kielichem w dłoni obok portretu Sanguszków, lecz nie odnalazłem właściwego miejsca. A potem wybiły kuranty, wyschło źródło wina - i fagas wyprowadził za ogrodzenie.

Ani cara, ani jego brata - nie uwidieł.

10 listopada 2007

Do Leszka Janczury

Lecz pieśń Orpheusa nie przemija. Może jedynie umknąć naszej uwadze, przezorności i pamiętaniu o kresie. Co z tego? Rzeki czekają, ich wartki nurt, który rwie i przecina naszą drogę. Te rzeki musiał przejść Orpheus. I uczynił to lekką stopą. Nawet drzewa tańczyły przy jego pieśni. Gdyby tak każdy z ludzi mógł iść... to marzenie o innej doskonałości - nieboskiej doskonałości.

Jeszcze przejawia się ludzka doskonałość, która wyraża równowagę mroku i światła i dla każdej osoby inaczej realizuje harmonię. Lecz nieliczni chcą pójść śladami Orpheusa. Nie dlatego, że uwiodła ich pieśń. Idą nad krawędzie mroku i światła, bo uwierzyli, iż można wyzwolić się z potwornego kręgu... No cóż, jaki to krąg lub jakie kręgi trzeba pozostawić za sobą, by wyzwolić się?

Chodzę, drogi Leszku, po jesiennej Warszawie. Oczywiście, byłoby dobrze wspólnie przejść tę drogę, w trakcie spaceru porozmawiać istotnie - a potem wieczory spędzać w winiarni, piwiarni lub teatrze. Teatr - choćby po to, by pierwszą fikcję zakryć drugą. Chodzę po jesiennej Warszawie i liści jest coraz mniej. Światło przyblakło. Odór gęstnieje. Rozsuwam jesienną zasłonę, nie ma jeszcze świetlistego śladu stopy. Trzeba chwilę, ale tylko chwilę poczekać.

Przyglądam się współczesnej psyche, która ekspanduje tu i tam. Jakby nieustanne wybuchy Wezuwiusza. Gdzie więc, drogi Leszku, przejawią się Pompeje i Herculanum? Moim zdaniem w tym tkwi współczesny problem - czy też to wrażenie, efekt jesiennej depresji, spacery po Bielanach i Żoliborzu. Węch artysty podpowiada mi, że będzie źle... Ale ludzie w większości śpią. Coś tam "pichcą" i gotują na iskrze, nie mogąc rozdmuchać płomienia. Nakładają się na siebie warstwy, kręgi i poziomy rozwydrzonej psyche - która w zasadzie jest święta, a zarazem arcy-grzeszna, bo tka ułudę. Straszliwe czeka ją potępienie a jednocześnie święte wywyższenie w krainie luster.

Pieśń Orpheusa nie przemija. Jest drogowskazem.

19 października 2007

Ponad kręgiem

Godną literackiego komentarza jest wyłącznie jesień - nic więcej. Zbliża się więc 21 października 2007 r. Miejmy nadzieję, że będzie słoneczny, liście drzew przejawią pełnię jesiennych barw, a nas spotka tego dnia niezwykłe i liryczne zarazem wydarzenie. Czego więcej oczekiwać w byle jakim kraju - naszym kraju?

Jakże trudno pozbyć się udawaczy, marnych komediantów, po prostu miernot. Jak się okazuje tzw. wybory (demokratyczne) nie są w ogóle skuteczne - w porządkowaniu spraw Polski. To jednak przedsięwzięcie dla profesjonalistów: wysokiej klasy prawników; wysokiej klasy ekonomistów; wysokiej klasy socjologów od kształtowania świadomości narodowej i ugruntowania Społeczeństwa Otwartego. Tego na pewno nie dokonają rozmaici manipulatorzy. U parlamentarnego i rządowego koryta "ustawia" ich przypadek i kaprys kilku spryciarzy, którym się ponoć udało. Czy naprawdę udało się? Wcześniej lub później skończy się to fatalnie. Np. ZUS runie i pociągnie w przepaść cały system państwa, społeczeństwa i narodu. Wtedy będzie za późno na naprawę Rzeczypospolitej.

Przed nami wirujące liście. Odgłosy ptaków odlatujących i przylatujących. Świat przymglonej jesieni pozdrawia na odchodnym. I to rzeczywiście daje wytchnienie od absurdalnej polskiej codzienności, że jest coś ponad...

20 września 2007

Cyprian Kamil Norwid

Jeszcze przed moim wyjazdem z Lublina wybraliśmy się do naszej Alma Mater. Podjechaliśmy więc trolejbusem i z lekkiej wysoczyzny szliśmy w kierunku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Było to w słoneczny dzień 26 sierpnia. Po drugiej stronie ulicy właśnie rozpoczął się Park Saski, który przez lata mojej nieobecności tu stał się bardziej zarośnięty, gęsty i tajemniczy. Lecz kroczyliśmy powoli. Jola wyznaczała rytm kroków. To nie było skradanie się... a jeśli już, to na palcach stóp wobec sytuacji, która za chwilę się wydarzy...

Zobaczyłem plecy postaci, pomnika, rzeźby. Stał odwrócony do nas tyłem, swoim prawym bokiem do Uniwersytetu, jakby nadszedł z tej samej strony, co i my przyszliśmy. Musieliśmy zatem pójść po łuku, by spotkać się z Nim wprost. Na podstawie pomnika widnieje krótki napis - "Cyprian Norwid." Pomyślałem, że nie pomyliłem się jednak studiując na tym Uniwersytecie, jeśli teraz "stoi" przed nim Cyprian Kamil Norwid. Przyszedł dopiero m.w. na początku 2007 r. Czy też dlatego mogłem tu przyjechać, ujrzeć tę Postać, kierunek skąd kroczył, ubiór iście polski i elitarny, jego prawą rękę z rękopisem, a lewa, jakby przy sercu...

"Konradzie, autor tej rzeźby, widzisz, jaka jest, autor dobrze zna Psalmy, inspiruje się Pismem. Pamiętaj o tym, Konradzie." - patrząc na Norwida i na mnie, powiedziała Jola. "On czyta już inny wiersz, nie do zapisu..." - dodała po chwili. "Kto, Jolu, czy mówisz w ten sposób o umieraniu?" - powiedziałem, wpatrując się w kamienną kartę. "Nie, Konradzie, kiedyś zrozumiesz - mówię o Norwidzie i o tobie, mówię też o przyjacielskiej więzi, która nie przemija..."
Potem poszliśmy do parku - tego naprzeciw naszej Alma Mater. Strumyki odbijały światło słońca. Szelest liści; szelest słów; przewracane wstecz kartki. A potem wyjechałem z Lublina.

17 września 2007

Przesmyk - drodze ku przełęczy

LaoTsy, gdy opuszczał pewien kraj, powiedzmy, fragment swojego życia, sferę byłej ekspresji, na odchodnym u celników pozostawił pismo. Miał zatem wspinać się wysoko otoczony zewsząd niebotycznym masywem i w jakimś momencie przekroczyć przełęcz, nie znamy tej chwili. Dopiero zamierzał tak uczynić. I dopiero co przekazał długi list do tych, którzy zechcą go czytać, rozumieć i pamiętać, że tę przełęcz da się przejść.

Pojawia się więc przed naszymi oczyma, przed naszym umysłem, trudno precyzyjnie określić tę okoliczność - punkt, linia, brama, ścieżka... Pojawia się m.in możliwość opuszczenia schematu, nawyku uprawiania tej a nie innej codzienności, wmówionego nam lub też przez nas samych przyjętego z rozpędu sposobu spędzania życia (inna to rzecz, czy własne życie wypada spędzić?).

Prawie natychmiast, kiedy przybyłem do Lublina, pojawiły się Psalmy. A nawet już po moim wyjściu z pociągu czekały, tylko nie rozpoznałem ich obecności. To był, jak teraz z dystansu czuję, specyficzny zapach chleba (Lublin "od pradawna", czyli odkąd tam przyjeżdżam, ma zapach chleba, wszędzie...); powolne kroki ludzi, również specyficzne; spojrzenia kobiet. Czy to obecność wielu świątyń, wielu uniwersytetów, przedtem i teraz, po prostu nie wiem? Nie umiem, ale też nie chcę, dociekać pierwszej przyczyny.
Wiersze, które mnie tu sprowadziły, te właśnie podarowane przeszło 22 lata temu Joli (przed Jej igrzyskami), wspominają o Jerozolimie. W tych wersach, we frazie poetyckiej opowieści, jest wiatr. tchnienie, które przenoszą. Otwiera się więc przed nami brama, uruchamia inny wątek wydarzeń, gdzieś w głębinach błyszczy osnowa - mityczne runo, właściwa i rzeczywista osnowa. Wcześniej przed tymi wydarzeniami nie można było rozpoznać takiej obecności. Nie można było wymarzyć sobie, że jest osiągalna choćby chwila zbliżenia się, sekunda rozmysłu, błysk - wciąż trudno określić: błysk punktu, linii, bramy, ścieżki (?). Te wspomniane "rzeczy" nie są już tylko wstępem do przejścia przez przesmyk, do przekroczenia przełęczy; bo jednocześnie, będąc wstępem; zawierają w sobie sedno naszej sprawy. Także Twojej sprawy - chyba nie sądzisz, iż to się dzieje wyłącznie dla mnie.

Stoją dwa głazy. Stoją dwa słupy graniczne. To miejsce znajduje się wysoko. Idziesz niesiony tchnieniem wiatru. I słyszysz pieśń od samego początku twojej wyprawy. Pieśń czasem wzmaga się, a czasem cichnie. Głos śpiewający dobiega zewsząd, lecz "rozległość" dźwięku ma początek i koniec. Musisz więc dojść, musisz przejść przez przesmyk, przekroczyć przełęcz, musisz przedostać się na "drugą" stronę masywu.

Zamieniasz się w tę pieśń i wspinasz się jeszcze wyżej, oddech za oddechem, poza przełęcz...

13 września 2007

Socrates z Lublina

Po wyjściu z pociągu na dworcu w Lublinie poszliśmy usiąść na ławce, chciałem zapalić papierosa i przez chwilę rozejrzeć się. Czy to jest ten sam lub podobny zapach, jak dawniej, gdy przyjeżdżałem tu na studia? Jaka panuje atmosfera; jak jest szybkość lubelskiej codzienności; wreszcie jak tu smakuje tytoń (papieros - nie miałem czasu nabić fajkę) plus poranne słońce, summa wspomnień plus pierwsze wrażenie tu i teraz... Co jeszcze mogło pojawić się we wstępnej korekcie obrazu i jak wejść w ten obraz, by np. czegoś nieopatrznie nie naruszyć? Tak, dokonać subtelnym gestem "naprawę" blasku - to co innego, niż ingerencja szybkich i nerwowych kroków.

Lecz nie było czasu na wrażenia. Zaraz też podeszła do nas szacowna postać, ktoś w stylu urzędujących (samych z siebie) cicerone, jak to bywa właśnie w starych miastach. Rozpoczął pozdrowieniem i zarazem przeprosinami, że burzy spokój, najpierw zwracał się do dziewczyny z kwiatem, a potem do mnie.Tak właśnie, jak wypada czynić wśród starożytnych. Pomogę Ci w rozumieniu - to prawo gościa i prawo domownika, reguła znakomitego wychowania.

W słonecznym świetle wspomniana postać miała na sobie gustowny garnitur, ciemną marynarkę i jasne spodnie, wyczyszczone buty (to już rzadkość pośród współczesnych mieszkańców naszego kraju), lekko błękitną koszulę i mniej gustowny krawat. Wszystkie części garderoby trochę zmięte i przybrudzone. Mój pierwszy ogląd - myślałem: "oto zagubiony weselnik lub uczestnik całonocnej biesiady z okazji chrzcin jakiegoś dziecka, który pojawił się na dworcu, by kupić papierosy, lub podróżny, który wyszedł z pociągu na nieodpowiednim przystanku w drodze na własny ślub."
"Proszę mnie posłuchać, nie czynię przecie despektu, sam będąc w despekcie. Zatem proszę o moralne wsparcie rozmową..." Szacowna postać wypowiadała się wobec nas piękną i harmonijną frazą, dobrze przy tym intonowaną. Choć pojawiały się od czasu do czasu "skróty i zgrzyty", niewyraźnie wypowiadane słowa, gubienie pełni wokalizowanej głoski - no, cóż nieprzespana noc, alkohole... rzecz do wybaczenia - nihil novi ad sole.

Wstałem z ławki i podałem rękę - "A dostojny Pan..." Przerwał mi - "Jestem tylko menelem..." Przerwałem - "E tam, najprędzej meneli spotkasz w sejmie i na urzędach, więc jeśli już... Szanowny Pan Menel..." Przerwał - "Pewna pani z bufetu, co dała mi szklankę herbaty, powiedziała przy tym, proszę Panie Menelu..." Przerwałem - "Dobrze uczyniła, lecz zapomniała o von, Panie von Menelu... Przerwał - "Ale ta pani nie zna takiej okoliczności... byłoby zatem nazwisko, nowe nazwanie, lecz zatraciłem imię... Przerwałem - "Nic podobnego, witaj Socratesie, po tylu latach, witaj w Lublinie... Przerwał - "Ale Socrates nie lumpował się, nie pił taniego wina, nie włóczył się po nocach... Przerwałem - "Źle waćpan czytałeś, idź więc i doczytaj... Przerwał - "A bywało, że dużo czytałem i myślałem. Szanowny Panie, pamiętasz bibliotekę przy Narutowicza w Lublinie... Przerwałem - "Tak, tam też swego czasu czytałem przedwojenne rzeczy Witkacego... ale Socrates może być jeszcze raz, idź waćpan i doczytaj, a jeśli nie chcesz... Przerwał - "Są różnorodne koncepcje czasu; oprócz tych hipotez rzeczywistość ma wiele autonomicznych segmentów; i w takiej strukturze obecny i rzeczywisty, nawet do bólu w swych przejawach, jest czas psychiczny, czas psyche... Szanowny Panie, witaj w Lublinie, oto rozpędza się dla nas czas psychiczny, swoistego rodzaju przesmyk; jakby przełęcz, którą tu i teraz przejdziemy... oto czas..."
Gdy wsiadaliśmy do trolejbusu, przystanek przy dworcu kolejowym w Lublinie, uścisnąłem rękę na pożegnanie - "Niech Szanowny Pan doczyta o naszym Socratesie - to prawdopodobnie podpowiedź dla waćpana."

"Czas bezwzględny, rzeczywisty bieg czasu, są na ten psychiczny moment zawieszone... Niech więc, wykorzysta Pan Szanowny pięknie i godnie tę lukę, przesmyk, nadprogramowe rozdarcie... przyjmuję imię, choć jeszcze doczytam."

A potem patrzyłem przez okno pojazdu. Otwierał się przede mną Lublin, źródło mojej wiedzy i sztuki.

11 września 2007

Spotkania z Jolą

Cudownym losu zrządzeniem po 23 latach (braku jakiegokolwiek kontaktu) spotkałem się z Jolą. Właściwie od naszego zaprzeszłego spotkania upłynęło trochę ponad 22 lata. Ta liczba wyraża wiele symbolicznych znaczeń, a w pewnym sensie jest liczbą pełnego, zamkniętego i spełnionego eonu.

Kiedyś więc w przeszłości padał śnieg; siedzieliśmy gdzieś obok sal wykładowych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego; były kwiaty i wiersze; a ponieważ ciemny dzień, zapalono w pomieszczeniach światło. Tak nad tą epoką, nad tym eonem, nad spotkaniem z Jolą powstała biała zasłona - potem już przez blisko 23 lata padał śnieg, który narodził się właśnie w grudniowy ten a nie inny dzień.
Zapomniałem, przeszedłem wiele traktów, dróg i ścieżek. Lecz równocześnie nie zapomniałem, głęboko ukryłem tę impresję. Impresję - bo właściwe spotkanie Joli ze mną (czy inaczej - moje z Jolą) zastygło w krysztale czasu. A zatem właściwe spotkanie jest już poza sferą ziemi, poza sferą indywidualnej i zbiorowej psyche. Jest w świecie ideii. Sedno tego spotkania to coś innego, niż impresja, migoczące skrzydło wrażeń. A gdzie to wszystko toczy się dalej? By wiedzieć i mieć rzetelne przeczucie o tym, przyjdź więc na redę, skąd wypływa Argo.
Są także inne pytania, chciałoby się rzec, palące kwestie. Są jednak z gatunku tych, na które nie ma pełnej odpowiedzi. Wydaje się, że już chwyciłeś istotę sprawy, ale to był dopiero wstęp, wewnętrzny głos wciąż podpowiada - "idź dalej." Są również pytania bez odpowiedzi. Choć, moim zdaniem, warto je zadać. Warto poznać ich "rozległość" przestrzeni. Naprawdę ich graphe, rasa, świetliste piętno, mogą pomóc w dalszej drodze, dalszej podróży. Mimo, iż "na zawsze" pozostaną nieodgadnione, warto je zadać.
Czy można się spotkać z Euterpe? A czy ty w ogóle wiesz, kto i co? Sądzisz, że to tylko użycie metafory, albo przenośni?

Po wielu latach w sierpniowy dzień wyszedłem z pociągu na dworcu w Lublinie i rozsunęła się biała zasłona... Oto przede mną dziewczyna z kwiatem. Znam ten kwiat z łąk tajemnych.

19 lipca 2007

Elixir - alernatywne źródło napędu

Czy jest zatem sens "babrania" się we wszech-oganiającej umysłowości homo grilla, homo sovieticus? W tym rzecz, że ta umysłowość wciska się wszędzie, zmusza do wysłuchiwania swojej artykulacji. Właśnie artykulacji, ponieważ słowa tam pomieszczone są cieniem rzeczywistych słów, sensu odbitego w krzywym zwierciadle. Homo grill, homo sovieticus, obecna klasa rządzących naszym krajem - ma ogromne problemy z posługiwaniem się językiem polskim.

Lecz również odbiorcy tych wypowiedzi mają duże problemy z rozumieniem tekstu lub odbiorem jakiejkolwiek informacji zawartej w wypowiedzi - spisanej czy wyrażonej mową. Ba, gdyby nie było takich problemów, w Sejmie Rzeczypospolitej nie byłoby obecnej klasy rządzących. Np. wyborcy odebraliby komunikat rzeczywiście zawarty w tzw. programach wyborczych lub w wypowiedziach reprezentantów czegoś tam (bo przecież nie partii politycznych, a wyłącznie koterii "parlamentarnych"... jednym z ojców naszego szlachetnego bobasa był wódz, a drugim, buc), czyli brak oczekiwanego komunikatu - i nie zagłosowaliby na tych ludzi.

Niestety taka sytuacja trwa już od 1989 r. Trudno stwierdzić, że są to efekty stosowanej socjotechniki. Rzecz nie powstała też przez samorództwo. Ale co tam - podziwiajmy na przymus rozgrywający się wodewil w kraju demokrato-podobnym... Chciałem powiedzieć, w państwie prawo-podobnym - to rodzaj ekstraktu z buraków pastewnych.

28 czerwca 2007

W poszukiwaniu autentyku

Wczoraj ruszyłem na poszukiwanie rękopisu. To wcale nie muszą być: kajet, zeszyt 16-kartkowy, czy rozrzucone po śmietnikach kartki. Zresztą, na marginesie - dużo śmieci fruwa i lata w przestrzeni mojego miasta. To są znaki epoki - te śmieci pochodzą, jak przypuszczam, z umysłów ludzi, gatunku "nam należy się". Zona PRL osiedliła w moim mieście (i przecież twoim) nadmiar takiej ludności.

Lecz wczoraj ruszyłem po rękopis. A tu widzę, nie ma, wprawdzie soc-realistycznego, ale w istocie słynnego Dworca Marymont - a homo grill wie, dlaczego ten dworzec był ważnym miejscem dla okolicy? I dlatego budując tzw. metro (już wydaje się dłuższe od wzorcowego metra w Sevres), przy tym wykastrował Dworzec PKS Marymont. A tu m.in przychodzili: Marek Hłasko, Maklako... Przychodzili do dworcowego baru na jasne lub ciemne piwo - dużo ostrych i pięknych słów tu padło. Może nawet powstał tu zarys słynnych noweli Marka Hłaski, miał bowiem zwyczaj opowiadania przed napisaniem. Ten budynek był, nie tylko dla mnie, swoistego rodzaju rękopisem. Co się jednak dziwić, gdy w Warszawie władają ludzie z Gdańska? Ludzie, jak na to miejsce, przypadkowi.

Teraz homo grill rżnie park na ul. Kasprowicza, też budowa metra (na ten przykład w powierzchniowej odmianie - coś w rodzaju podwodnego helikoptera)... przypadkowi ludzie kazali. Podobnych miejsc, jak to, o którym wspomniałem, a właściwie "już ich braku", jest więcej. Ot, przypadkowi ludzie niszczą legendę i rękopis miasta - naszej Warszawy.

26 czerwca 2007

Dziwny antrakt w kukiełkowym przedstawieniu

Przerwa jak przerwa - udaliśmy się do teatralnej kawiarni, by się trochę pokrzepić, odrobina koniaku przed dalszym ciągiem (lub ciągami - trudno przewidzieć, jak ta sztuka się skończy) nie zaszkodzi. Jeszcze papieros, albo fajka, w palarni - trzeba się psychicznie odprężyć przed następnym aktem "duchowej uczty." Wracamy na widownię, a tu na scenie jakieś zamieszanie - krzyki, wybryki, a przy tym brak higieny. Patrzymy więc w anons programowy; tak, tego tam nie ma. Inni widzowie, też z-sumitowani, podpowiadają - to Teatrzyk Zielona Gęś Przedstawia. Nic podobnego, Mistrz Ildefons, by się obraził. Tu się dzieje dobrodzieju (dobrodziejko) naturalistyczny teatrzyk kukiełkowy. Mistrz Ildefons "partycypował" w światach kukiełek? A przed nami rozgrywa, a zarazem rozkłada się, rzecz pod tytułem "Pielęgniarka" (potem może być również "Pielęgniarz"). Ajwaj, a co oni pielęgnują? Idzie o to, że nikt z teatromanów nie wie. Chcą wskrzesić ruch, na ten przykład Brauna, lub zamieszanie? Sprawa niejasna.

Nawet Dyrektor teatru nie może wyrzucić ich ze sceny. Dramat "500-set areopagitów" nie ma dalszego ciągu. I czuję, iż wśród widzów narasta irytacja. Będą, będą zwroty biletów. Szkoda antycznego przedstawienia, może nam "poprzestać" na pierwszej tylko odsłonie. Wprost nie znoszę spektakli kukiełkowych - dzieckiem będąc lękałem się nad wyraz Pinokia, manekinów i inszych kukiełek - bo kto za nimi stoi? Ba.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), gdzie acan się zapodział? Tu na scenie wre prawdziwe życie, a waćpan biegasz po toaletach. Choć Doktor przyniósł prażoną kukurydzę? Trzeba nam trochę ruszyć szczękami.

23 czerwca 2007

Czasy zwątpienia dobiegają kresu

Oto na naszych oczach Rzeczypospolita odzyskuje dawny splendor - a zarazem bledną i nikną wpływy sowieckiej opricziny. To wielki sukces Prezydenta i polskiej Dyplomacji; w efekcie tej konferencji Unii Europejskiej wracamy do sposobów liczenia głosów przyjętych na Konferencji Nicejskiej; i Polska zyskuje dziewięć lat, by np. dogonić ekonomicznie rozwinięte kraje Europy. Są także inne pozytywne konsekwencje.

Tymczasem tzw. opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, a także "niezależne" publikatory (tuby społecznej opinii) głoszą porażkę. Lecz w zasadzie to dobrze - bo w ten sposób dokumentnie zatracą wiarygodność. Zatem nie będzie puczu; gniew "ludu" przygasł z powodu deszczu; a pisarczykom wielkich i "etosowych" (w niektórych przypadkach prawdziwie "europejskich") gazet, stacji radiowych i telewizyjnych pomieszało się w komentarzach. Głosząc więc porażkę wobec rzeczywistego sukcesu - jaką rację stanu reprezentują? Są wyrazicielami tego narodu i społeczeństwa? Zależy im na naszym powodzeniu?
Nie jestem zwolennikiem p. Prezydenta i p. Premiera. Ale w tym momencie należy im oddać wielki honor - przy tym podziwiam umiejętności dyplomatycznej gry, skutecznej gry.

Czasy zwątpienia dobiegają kresu. Zbliża się dzień zdarcia maski.

21 czerwca 2007

Pucz się nie uda

Czy to przypadek, że zbiegły się w czasie: możliwość publikacji listy 500-set p. Kurtyki; buntownicza aktywność lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli i pseudo-górników (przecież normalny człowiek, normalny, ciężko pracujący górnik - nie są chamami i brutalami, i tak się nie zachowują); a także wyjazd na trudne negocjacje p. prezydenta L. Kaczyńskiego?

Jedną z moich specjalności jest sowietologia - napisałem magisterium o charakterze historiozoficznym na temat tzw. "rewolucji październikowej", broniąc tezy, iż to wydarzenie było jedynie puczem garstki "internacjonałów" - właśnie w momencie znacznego osłabienia władzy państwowej Cesarstwa Rosyjskiego, a właściwie permanentnego paraliżu sprawności tej władzy. Opierałem się na relacjach intelektualistów rosyjskich, którzy między innymi byli lepszymi znawcami doktryny Marksa i Engelsa (np. P. Struve, S. Bulgakov), niż tow. Plechanow (naczelny ideolog bolszewii w momencie narodzin państwa sowieckiego) - nie wspominając o poziomie umysłowym tow. Lenina, tow. Trockiego i in. Wspomniani hreczkosieje w trakcie robotniczych strajków przewracali kosze, wspinali się na dachy samochodów i podżegali tłum do krwawej rozprawy - obiecując po udanym "zamurowaniu" systemu (np. wejścia do Urzędu Prezesa Rady Ministrów) realizację wszystkich oczekiwań społecznych oraz także zachcianek. Są dokumenty i relacje - dobrodzieju (dobrodziejko), chciałoby się powiedzieć - pełna stratygrafia manipulacji. Tylko zakrzesać iskrę obok beczki prochu... i uruchomi się iście bolszewicka konwencja wydarzeń. Tymczasem pucz się nie uda.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), a co się waćpan "tarabanisz", dzwoń po granatową policję i do naczelnika. Zbierzemy towarzyszy do zaplombowanych wagonów, jest dobra ku temu okazja - i via Moskwa. Skąd przyszło, niech wraca.

19 czerwca 2007

Lista 500-set

Pięciuset areopagitów naszej Rzeczypospolitej w wyniku jednej publikacji - ich nazwisk i informacji o dokonaniach, tych z epoki "zony PRL" - utraci swój cenny dorobek, czyli autorytet. Nawet nie dorobek naukowy lub kulturalny (bo przecież nie dorobek twórczy i wolny - u nich brak takich dokonań), tylko utraci wybitny autorytet, skrzętnie gromadzony przez dziesięciolecia. Są już protesty szacownych consulów, pretorian i ludzi wprost rozpaczliwie zatroskanych o los Rzeczypospolitej.

Wyobrażasz sobie dobrodzieju (dobrodziejko), więc po opublikowaniu listy 500-set, jeśli oczywiście przedsięwzięcie dojdzie do skutku, wszystko runie - rozpadnie się struktura Rzeczypospolitej. Na rumowisku zaś będzie dalej krążył szakal "Ciemnogród" (to jego właściwe imię - a nie "44"), bez kagańca i smyczy. I będzie w swym szaleństwie dogryzał dziecięta zony PRL, właśnie te, którym uda się przeżyć odium pierwszej publikacji. A gdzieś obok będzie się przechadzał pogwizdując Andrzej Towiański, były ksiądz, a teraz mesjanista (kto wie - spacer w towarzystwie p. ministra Antoniego Macierewicza, na ten przykład).

A dobrodziej (dobrodziejka) nie chce uwierzyć, ponieść się tej pasjonującej wizji? Słusznie, bo także inne w podobnym stylu; mniej apokaliptyczne czy mniej romantyczne, które snują się przez dni ostatnie (w Warszawie pada deszcz - to takie, dobrodzieju, naturalne zjawisko) - są blagą. Ot, plastikowy kubek, sztuczny "byt" a istnieje, gdy go podpalić, smród roznosi się po całej okolicy. Dobrodzieju - zmysł powonienia kłamie, albo też nie kłamie? Summa - środowisko socjotechników rodem z zony PRL ma nas za tęgich kretynów. Nihil novi, tak już bywało.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur) , acan upierasz się, że obok krąży Wernyhora... E tam, mospanie - dostrzegam jedynie słomiane chochoły. To chyba nasz Marszałek otula drzewa w sadzie, a czyni to teraz u progu lata, bo taki ma kaprys. Doktorze Kocurze, chodźmy lepiej na wino.

18 czerwca 2007

Co tymczasem robić?

Pozostaje tylko drwić, a także patrzeć ze stoickim spokojem. Homo politicus w rzeczywistości nie jest taki ważny, za jakiego chce uchodzić. Ot narozrabiał przez ostatnie lata w Polsce - mimo szansy odrodzenia, przede wszystkim odrodzenia gospodarki naszego kraju. Lecz nie przesadzajmy, coś się jednak dzieje. Właśnie, tylko co?

Lista 100-tu najbogatszych, albo p. Kurtyki lista 500-set. Wybieram tę drugą listę (może zawierać pasjonujące informacje). Np. o "poecie pióra czy reportażu", itd., itd. Sądzę, że ta lista przejaśni zakłamaną rzeczywistość polską. Taką w rzeczy samej mam nadzieję.

Naród prawie 40 milionowy, wprawdzie liczebnie nie największy, nie może sobie poradzić z istotnymi problemami. Gdzie więc występują blokady? Przecież nicpoń, szubrawiec i łotr nie mogą pełnić roli narodowych lub społecznych autorytetów (zresztą z własnego samozwańczego nadania). W którym kraju tak jest? Konsolidacja nicponia, szubrawca i łotra wepchnie nas wszystkich w przepaść - tych, którzy głosują i tych, którzy nie głosują w wyborach; tych, którzy jedzą chleb z masłem i tych, którzy zamiast chleba preferują wino marki wino; jak również hylików, którzy chcieliby biegać po mieście z otwartym rozporkiem... Jeśli pozwolimy, by nas dalej prowadziła konsolidacja nicponia, szubrawca i łotra... to sami popełnijmy narodowe i społeczne samobójstwo przed kresem. Czyli dajmy sobie spokój z Polską.
Po prostu nam potrzebne są: grill, samochodzik na resorach, g... w złotku, maryna d... Komu więc zależy na tworzeniu fasad i dekoracji? Kto za tym stoi?

Mierzwa tych lat przeminie - "jeszcze tylko kilka chmur..."

17 czerwca 2007

Sz. P. Cezary Baryka - list nr 1

Drogi Cezary

piszę do ciebie w sprawie szklanych domów i nie tylko. Są momenty, że sytuacja dojrzewa na tyle, by np. wyrazić ją korespondencyjnie. Szkoda, iż cię tu nie ma, na własne oczy ujrzałbyś, jak nam w Polsce uroczo i bogato rozwinęło się twoje marzenie. A przy tym przekonałbyś się, jak wartościowe bywa przyłączanie się do tłumu protestujących wyznawców Marksa i Lenina. Wyobraź sobie, drogi Cezary, że oto z ojczyzny tow. Lenina do naszego kraju "przybył" pomysł fabryki szklanych domów - pomysł i realizacja. Można powiedzieć, jakby w pogoni za tobą.

Lecz przystąpmy do sedna sprawy. Twoje marzenie, drogi Cezary, ziściło się w nadmiarze. A nawet stało się obecnie wartością ekskluzywną i nieosiągalną. Dlaczego? Sam rozważ - za jedno lokum w szklanym domu, by się tam wprowadzić i być u siebie, trzeba zapłacić mniej lub więcej 300-500 tyś. złotych. Ponieważ dobra pensja w Polsce wynosi netto (na rękę - nie ku pozorowaniu statystycznych dochodów) 1,4 tys. złotych miesięcznie - wypada zbierać, na nic innego nie wydając tej kwoty, przez 214-357 miesięcy. Ale to przedsięwzięcie; elitarne, jak widać; w istocie można sobie ułatwić, biorąc kredyt w banku. Jednak lepiej go nie brać.

Zresztą ty, Cezary, na pewno nie poszedłbyś na to - dobrze pamiętam, iż nie znosisz obrazów w stylu "Burłacy." Sprawiedliwie trzeba także przyznać, że ci, do których demonstracji przyłączyłeś się wtedy, a właściwie ich wnukowie nie płacą tyle za lokum w szklanym domu. Np. wnuczka tego faceta, który szedł w pamiętnej demonstracji obok ciebie, a córka tow. Fantomasa - za takie lokum zapłaciła gdzieś około lub przeszło 20 tyś. złotych. Ostatecznie sytuacja powinna służyć w naszym kraju społecznym marzycielom.
Co znamienne, drogi Cezary, iż przeszło 85% społeczeństwa i narodu nadal nie chce ponieść się marzeniom o szklanych domach. Jak nie chcą - niech płacą, zgodzisz się ze mną?

Na razie tyle - o przedwiośniu w Polsce innym razem. Pozdrawiam.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), o co chodzi? To moja sprawa skąd mam adres do Cezarego Baryki. Ale ostatecznie możemy się wymienić - dam za adres do Immanuela Kanta. Kancera? Niech się acan zastanowi.

Saltzer i in.

Summa wynosi około lub przeszło 30 miliardów złotych - w grupie 100-tu nazwisk najbogatszych. A historia ich rodzin oraz rodów ginie w mrokach dziejów Rzeczypospolitej. W wielu przypadkach, tak przypuszczam, już pra-pra-pradziadowie tych 100-tu najbogatszych gromadzili walutę w skarpetce - solidnej wełnianej skarpetce. Tak bowiem było, jak przypuszczam, np. w rodzie Saltzera. A jak mogło być inaczej?
Kto uwierzy, że wspomniany Saltzer rozpoczynał jako "cinkciarz" i drobny naciągacz przy polskim kościele w Wiedniu - a zaraz potem zgromadził miliardy? Dobrodziej (dobrodziejka) w to wierzy? Stwierdzić więc wypada, iż u dobrodzieja wiara jak opoka.

Przyznaję, przez głupotę nie podjąłem swego czasu - w barwnych latach funkcjonowania zony PRL - szacownej i praktycznej zarazem kariery "cinkciarza." Teraz na ten przykład byłbym kultowym tuzem. Przy okazji chciałbym serdecznie pogratulować reform, szczególnie traktorzystce Tatianie, no i naszej finansowej elicie. Jakich reform? Tych, które dzieją się w Polsce od 1989 r.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr. Wilczur), a co mnie acan z tymi latami błędów i wypaczeń... No nie gromadziłem funduszy w Szkolnej Kasie Oszczędności. A waść gromadził? Niech no Doktor sobie przypomni, jak pasjami nadużywaliśmy lizaków i pączków ze szkolnego sklepiku. Acan do tego jeszcze, jak by było mało, żłopał kakao.

Wspomnienie nr 1

Wiele lat temu mieszkałem na ul. Smolnej. To stara ulica ze specyficzną atmosferą - jeszcze wyczuwalną mimo "retuszu'" najlepszego z systemów (niszczenia). W zasadzie genius loci ul. Smolnej zanurzył się w alkoholach. Podobnie i inne ulice Warszawy, Lublina...
Mieszkając na ul. Smolnej, prowadziłem pamiętnik satyryczny pt. "Marchołt smolny." Były to przede wszystkim rysunki satyryczne - tworzone w dość charakterystycznej konwencji. Założyłem więc, że będą w wymowie poniekąd symboliczne, teatralne, a nawet w pewnym sensie mitologiczne. Nie powstało zbyt dużo teczek - wydań "Marchołta smolnego." Lecz stosując taką formę refleksji, satyryczne myślenie, kreskę ostrą i dopracowaną, chyba udało mi się wychwycić "kto tu rządzi."
Kto tu rządzi? Ba - Hamlet dał się przecież "wykolegować", a zresztą to był intelektualista i nadwrażliwiec. Zatem kto tu rządzi? Ukryci za maską trybuna (rzymskiego, Kotku - a nie pisma o tej nazwie).

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), no gdzie acan się wyrywa - acan tu nie rządzi. Na razie to waćpan musisz się oblizać (i pozostać z niczem) oraz "za-weksolwać" u Prezesa, a potem zobaczymy.

15 czerwca 2007

Dyskretny urok "urokliwej" transformacji

Tzw. "państwo" rozumie tę transformację jako ciągłe sięganie do kieszeni podatników. Kiedyś na ulicy widziałem "na własne oczy" podatnika. Opisując to stworzenie, stwierdzam, co następuje - tęgi osobnik o nieograniczonych możliwościach motorycznych; przy tym wysoka potulność obywatelska; nieopanowana wręcz chęć płacenia wszelkich podatków, szczególnie tych, których jeszcze nie ma. A skąd bierze? W skarpetach trzyma nadmiar dolarów (ba, nadmiary).
A jakich nasz wiek nowy dochował się ekonomistów? Czy intelektualny kicz wypada realizować - właśnie na terenie ekonomii?

Zmieńmy temat. Parostatek już dawno opuścił Odessę. Mijamy cieśninę Bosfor. Jutro zakotwiczymy... Gdzie? Trudno przewidzieć.

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur - niech będzie Wilczura), nie rozmawiam z acanem, bo waćpan nagminnie czyta Kanta. Czy to wypada, Doktorze, kątem Kanta? Proszę się wyspowiadać i opróżnić swoje skarpetki. Nie wie Pan? Podpowiem - kasa fiskalna, aa!

12 czerwca 2007

Kafka lub kawka

Taki jeden zabronił Kafkę (i Gombra też). Nic szczególnego, patrząc z perspektywy warszawskiego aborygena, nie dostrzegam w kawkach - chyba, że po odpowiedniej ilości piwa. Lecz nie daję gwarancji. Nocą to nawet w tych przepastnych gmachach, rozległych korytarzach, na tle niepoliczonych drzwi (np. naszych marzeń sennych) nie widać Kafki. Jak więc taki jeden zobaczył kawkę?
Już wolę Iva. W filmie grał faceta, który dostrzegał, z grubsza rzecz biorąc, białe myszki. Ale zaraz po tym się podniósł, a nawet z flinty ustrzelił diament (czy też inne pretiosum). Nie widzę białych myszek; nie strzelam w literaturę - następnego dnia przeraża mnie jedynie pustka w kieszeniach.
A Gombr to ponoć był homo... Jej, jej - no nie wiedziałem. Naczytałem się tylu książek Gombra - kto mnie teraz da odszkodowanie? Człowiek jest głupi (myślę tu o sobie) - zamiast innych obserwować przez dziurkę od klucza, to marnował czas i czytał.
Nie idziesz na Kowno? Ślęczysz na Gombrem, Herlingiem, Kafką? Czekaj, czekaj, Naród cię przyłapie?
Druhu, czuj duch, tobie życzliwy

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczura) - jak mnie złapią, to powiem, że od Doktora pożyczałem te książki. Brzydko? Niech acan zezna, iż miał te kwity od Hrabiego.

Rzeczy nr 4

Tu brakuje rozmachu, sztuki organizacji i rozmysłu. A rosnące PKB - każdy wie (np. nieopacznie słyszę rozmowy w tramwajach czy autobusach), wielu, wielu młodych Polaków musiało wyjechać, a teraz "państwo" (we współczesnym wydaniu polskim, to absurdalny twór - socjo-nowotwór), ściąga z nich podatki, albo też przysyłają fundusze swoim rodzinom.
Kompletna bzdura takie państwo. I ten dziwoląg, proszę dobrodzieja (proszę dobrodziejki), jest w systemacie Unii Europejskiej. Tak - tylko nominalnie. Od lat "okrągłostolaści kolesie" nie potrafią naprawić, prowadzić, zarządzać naszym krajem. A niech by był okrągły stół, to jeszcze nie decyduje o jakości ekonomiki, struktury społecznej, form zarządzania. Wprawdzie utrudnia, bo zbiorowy tow. Szmaciak zapragnął prezesować, i jego dzieci tow. Szmacięta, i jego wnuki tow. Szmaciuki, itp.
Lecz to nie wszystko. Przeszkody, jak się chce, można pokonać. Po co więc rzeczy... nr 4? Naprawdę postarajmy się o Polskę.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur, koleżanka twierdzi, że na Kresach powiedzieliby "Wilczura" - masculinum na "a"), nie jestem patriotą; na pewno nie; bo preferuję pontiaki i camele. Doktorze Kocurze, co waćpan teraz spali? (No, niedosłownie.)

3 czerwca 2007

Leksis - kto fotografował się z Bolkiem

Ostatecznie słucham tylko stacji radiowych. Lecz w przeciągu długich lat coś umknęło mi. Były to przecież lata szalonych i twórczych reform w naszej zonie - post-PRL. A także były to lata wprost niesamowitej demokratyzacji i panoszącego się zjawiska realnej wolności. I co z tego, że wspomniane procesy nie objęły większości lokatorów zony post-PRL.

A jednak coś umknęło mi. Teraz po odsłuchaniu rozgłośni niejakiej "... klasik" już wiem, co. Nie przyswoiłem sobie bowiem "nowej" leksykalizacji (nie piszę np. "zasobu słownictwa", bo zbyt proste); nie przyswoiłem sobie "nowego" sposobu wymowy i intonacji, nie wspominając o "skrótowej" dykcji (czyli o sztuce dykcji na skróty); nie przyswoiłem sobie również odpowiedniej barwy głosu, jakim np. włada elita kulturowa (może nawet kulturalna) w starej stołeczności Polskiej.

Nie poruszam tu wątku "nowego" słowotwórstwa (nie piszę polskiego, bo nie jestem pewny, gdzie te kryniczne źródła biją) - ba, "nowego" słowotwórstwa ze szczególnym uwzględnieniem polipów w nosie.
Zapóźniłem się, przyznaję - lecz nie ma się co dziwić, mnie aborygenowi warszawskiemu.

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), niech acan nie zasypia gruszek w popiele; wypada więc przejawić "wzmożoną" aktywność; "bo lepsza jaskółka przy dachu, niż jeden słowo-twór na mózgownicy." Znał waćpan to przysłowie? To teraz zna.

2 czerwca 2007

Społeczeństwo zamknięte

Gdyby polskie społeczeństwo było monolitem i o tym monolicie udałoby się stwierdzić, że jest strukturą zamkniętą - znalazłyby się sposoby wyjścia, poprawy sytuacji, uzdrowienia rozlicznych elementów konstrukcji. Fragmentem takiej racjonalnej konstrukcji jest konstytucja, a polska konstytucja ani nie wynika z autentycznej umowy społecznej, ani nie racjonalizuje "codzienności" państwa. W zasadzie przeszkadza w dalszym rozwoju, a także stymuluje konflikty społeczne. Nauka - totalnie za darmo; służba zdrowia - totalnie za darmo...

Czemu się tu dziwić, obowiązująca konstytucja w Polsce, to produkt Fantomasa i jego konfratrów - Fantomas swego czasu chciał przed sejmową komisją zatańczyć, ale odechciało mu się. W Miednoje natomiast Fantomas był taki "niemotoryczny," bo odbierał przekaz z Gwiazdozbioru Wega - co i jak dalej czynić (pobór mocy). Co to ma do rzeczy?
Dużo. Ponieważ jeśli jakiekolwiek państwo, czyli ukoronowanie pełnej struktury społecznej i narodowej, będą prowadzić nieodpowiedzialni ludzie (również ludzie, którzy mają inne lub nieznane interesy), to regres takiego państwa będzie permanentny. A może właśnie to sedno ich interesu. Jak daleko od naszego skrawka Rzeczypospolitej odczepiła się Sowietia? Ta nawała na Polskę trwa już przeszło 250 lat. I dopiero w historycznej perspektywie jaśniej widać postać np. Fantomasa i jego czyny. Czy przy tym istotne, iż "współpracuje"? Wystarczy, że wybijaniu się Polski na niepodległość i suwerenność "towarzyszą" ludzie, jak np. Fantomas, Bucu, Picu i in. Mało towarzyszą, od czasu do czasu, biorą ster w swoje łapy.

Przeszkadzanie w powracaniu do normalności - to pierwsza sprawa; drugą jest utrzymywanie polskiego społeczeństwa w położeniu rozbicia, braku perspektyw, w chaosie poznawczym (typ codziennego i praktycznego rozpoznania - Co jest co? Kto jest kto?). Trzecią wreszcie sprawą będzie presja informacyjna, wmawianie ludziom przydatnych schematów zachowań i refleksji (przydatnych dla socjotechników).

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), niech waćpan otworzy, albo zamknie drzwi - dla jasności naszej insurekcji codziennej. Na coś powinniśmy się zdecydować. Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, czy też społeczeństwo zamknięte i jego wrogowie... Doktorze Kocurze, wybieraj.

29 maja 2007

Dzień wolnościo-podobny

Tak, jak czekolado-podobne produkty PRL. Było wczoraj i będzie jutro, póki "właściciele" naszego kraju nie zracjonalizują i nie obniżą podatków. A tu o 3% mniej składki ZUS - dla niewtajemniczonych, to finansowa represja rodem z PRL, którą co miesiąc musimy wnieść do "wspólnej" kasy - a przy tym dopiero w perspektywie roku, lat, kto wie, epoki...
Słysząc te wieści z głośnika, zakręciło się w głowie - jaki z tego tchnie liberalizm, albo też etatyzm (np. sanacyjny), dla jasności rzeczy należy dodać - ekonomiczny.
I ponoć Polska jest w Unii Europejskiej; obowiązują dzięki temu inne standardy prawne i ekonomiczne; jak to, bo prawie wszystko przeczy temu. Źle odsłuchiwałem głośnik, przyznaję. Ten stan dopiero nadejdzie za rok, kto wie - epokę...
Lecz teraz jest trochę lepiej - wcześniej reformował nas tow. Be, nie pytając o zgodę.

Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), niech waćpan koniecznie sprawdzi swoje konto ZUS - wedle rozkazu jest indywidualne; ba, "łaskawcy" naszego kraju pozwolą też acanowi zgromadzoną tam summę przekazać spadkobiercom. Liberalizm - no nie...

28 maja 2007

Byłem w miejscu - gdzie ludzie...

Byłem w takim miejscu, na deskach sceny, (lecz chyba nie byłem, iluzja), tam więc dostrzegłem różnorodne maski. To jakiś powiew, bo bliżej nieokreślony, znanego świata. A na scenie histeryk i zapiewajło komercji. No, do współczesnych miejsc kultu wypada zwabić rzeszę ludzi. Zatem chcąc kupić książkę, nieopatrznie znalazłem się obok sceny. Występujący farmazon w miejscu publicznym czynił wiwisekcję własnej duszy (to zbyt mocne i nieadekwatne określenie - własnej duszyczki). Po co? Dla pieniędzy. Scena, o której wspominam, lokuje się w podwojach tzw. arkadii - właśnie użycie tej nazwy denerwuje. Lecz chyba przesadzam, bo proceder sugeruje, że "nasz" homo grill; zbiorowy homo grill z reprezentacją znanych mogołów; sięgnął kulturowych wyżyn - po mit. Czekajmy więc na herosa Arkasa. Ten pouczy nas. A może już pouczył?

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), a waćpan oglądałeś film "Lucy man"... polecam.

27 maja 2007

Niepoliczone drzwi przed nami

Poszukiwanie współczesnego mitu chyba nie jest beznadziejnym przedsięwzięciem. Lecz tyle w tych poszukiwaniach chaosu - gdzieś pod warstwami nieskutecznych prób ukrywa się autentyczny wątek. Franz Kafka, który w swojej literackiej wizji biega po gmachu imperium (imperium biurokracji), wydaje się, że znacznie się zbliżył do istoty współczesnego mitu.

W starożytnej Grecji najpierw były stulecia braku zapisu żywej tradycji. Potem stulecia przedstawień mitu na otokach dzbanów. Wreszcie rzecz zaczęli komentować poeci, pisarze, filozofowie i mitografowie. Oczywiście, nie ma wyraźnych granic, stulecia tworzenia się i odbioru mitu nachodziły na siebie. Do tego wciąż aktywna była ludowa nabożność. Już klasycznym komentatorom umykało źródło przekazu, początek opowieści, pierwsza relacja. Właściwie ważniejszą od początku "długiego trwania" mitu jest przyczyna - takiego a nie innego ułożenia spraw lub tej znamiennej różnorodności spraw pomieszczonych w micie.
Tej strategii, jeśli rzeczywiście był to świadomy proces, nie udało się powtórzyć w hagiografii świętych.
Franz Kafka stosuje, by uruchomić mit, polifoniczny obraz gmachu imperium - obraz potwornego labiryntu. Przerażenie, czy nawet metafizyczny lęk, zmuszają do ucieczki korytarzami gmachu; do częstych powrotów w to samo miejsce; zmuszają do natarczywych wątpliwości, obłąkania na zawsze. To oczywiście parafraza wizji Franza Kafki. Planem całej rozgrywki jest nie tylko świat psyche. Idąc, biegnąc korytarzem, mija się niepoliczone drzwi. W każdej sekundzie nagle mogą się one otworzyć. Czy są przejściem do świata symbolu?

Starożytni Grecy uczyli się od Egipcjan. Protoplastów rodu, miejsca, zaginionych epok - prze-bóstwiano. To był szeroki nurt mitotwórczy. Lecz który obraz-przyczyna z pre-dynastycznych światów uruchomił ten ciąg? I dlaczego w takiej harmonice?

25 maja 2007

Homo grill non graal

"Poglądy Szygalewa" z "Biesów" Fiodora Dostojewskiego; np. 90% społeczeństwa i narodu tkwi w niewolnictwie, a 10% to są wybrańcy; nie dlatego wybrani, bo w jakiś sposób lepsi od innych - to są spryciarze, szalbierze, ot, w rzeczy samej homo grill... dlatego nie przekonują mnie tzw. przemiany 1989 r. w naszym kraju. Jakie przemiany? Bo odczepiła się Sowietia?

A przy tym skowyt, gdy chce się rozliczyć miniony czas. Np. odebrać niezasłużone beneficja - a występują w "przyrodzie" zasłużone? I wszechobecny, na każdym kroku, ryj homo grilla, który ma tysiąc masek i wieczną rację. A ile pracy wykonuje się w rozlicznych codziennościach, jak w alternatywnych segmentach przestrzeni - oto w okolicach Domu Chłopa (Warszawa) kładziono brukową kostkę po trzykroć (lub czterykroć) za pieniądze podatników. Tak doskonały jest nasz drygent, bo doskonale chce odegrać symfonię... choćby przy układaniu brukowej kostki...

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), jeśli acan ćwiczysz na fortepianie lub dzieci ku temu sposobisz - strata czasu. Lepiej już brukowa kostka, piła mechaniczna...