MYŚL O POLSCE – AMARANTBLUE – SUB SPECIE FUTURUM

DIALOGUE-------E-PRUS-------ESSAY-------PHILOSOPHE-------POEMS1-------POEMS2

YOU TRANSLATE

20 września 2007

Cyprian Kamil Norwid

Jeszcze przed moim wyjazdem z Lublina wybraliśmy się do naszej Alma Mater. Podjechaliśmy więc trolejbusem i z lekkiej wysoczyzny szliśmy w kierunku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Było to w słoneczny dzień 26 sierpnia. Po drugiej stronie ulicy właśnie rozpoczął się Park Saski, który przez lata mojej nieobecności tu stał się bardziej zarośnięty, gęsty i tajemniczy. Lecz kroczyliśmy powoli. Jola wyznaczała rytm kroków. To nie było skradanie się... a jeśli już, to na palcach stóp wobec sytuacji, która za chwilę się wydarzy...

Zobaczyłem plecy postaci, pomnika, rzeźby. Stał odwrócony do nas tyłem, swoim prawym bokiem do Uniwersytetu, jakby nadszedł z tej samej strony, co i my przyszliśmy. Musieliśmy zatem pójść po łuku, by spotkać się z Nim wprost. Na podstawie pomnika widnieje krótki napis - "Cyprian Norwid." Pomyślałem, że nie pomyliłem się jednak studiując na tym Uniwersytecie, jeśli teraz "stoi" przed nim Cyprian Kamil Norwid. Przyszedł dopiero m.w. na początku 2007 r. Czy też dlatego mogłem tu przyjechać, ujrzeć tę Postać, kierunek skąd kroczył, ubiór iście polski i elitarny, jego prawą rękę z rękopisem, a lewa, jakby przy sercu...

"Konradzie, autor tej rzeźby, widzisz, jaka jest, autor dobrze zna Psalmy, inspiruje się Pismem. Pamiętaj o tym, Konradzie." - patrząc na Norwida i na mnie, powiedziała Jola. "On czyta już inny wiersz, nie do zapisu..." - dodała po chwili. "Kto, Jolu, czy mówisz w ten sposób o umieraniu?" - powiedziałem, wpatrując się w kamienną kartę. "Nie, Konradzie, kiedyś zrozumiesz - mówię o Norwidzie i o tobie, mówię też o przyjacielskiej więzi, która nie przemija..."
Potem poszliśmy do parku - tego naprzeciw naszej Alma Mater. Strumyki odbijały światło słońca. Szelest liści; szelest słów; przewracane wstecz kartki. A potem wyjechałem z Lublina.

17 września 2007

Przesmyk - drodze ku przełęczy

LaoTsy, gdy opuszczał pewien kraj, powiedzmy, fragment swojego życia, sferę byłej ekspresji, na odchodnym u celników pozostawił pismo. Miał zatem wspinać się wysoko otoczony zewsząd niebotycznym masywem i w jakimś momencie przekroczyć przełęcz, nie znamy tej chwili. Dopiero zamierzał tak uczynić. I dopiero co przekazał długi list do tych, którzy zechcą go czytać, rozumieć i pamiętać, że tę przełęcz da się przejść.

Pojawia się więc przed naszymi oczyma, przed naszym umysłem, trudno precyzyjnie określić tę okoliczność - punkt, linia, brama, ścieżka... Pojawia się m.in możliwość opuszczenia schematu, nawyku uprawiania tej a nie innej codzienności, wmówionego nam lub też przez nas samych przyjętego z rozpędu sposobu spędzania życia (inna to rzecz, czy własne życie wypada spędzić?).

Prawie natychmiast, kiedy przybyłem do Lublina, pojawiły się Psalmy. A nawet już po moim wyjściu z pociągu czekały, tylko nie rozpoznałem ich obecności. To był, jak teraz z dystansu czuję, specyficzny zapach chleba (Lublin "od pradawna", czyli odkąd tam przyjeżdżam, ma zapach chleba, wszędzie...); powolne kroki ludzi, również specyficzne; spojrzenia kobiet. Czy to obecność wielu świątyń, wielu uniwersytetów, przedtem i teraz, po prostu nie wiem? Nie umiem, ale też nie chcę, dociekać pierwszej przyczyny.
Wiersze, które mnie tu sprowadziły, te właśnie podarowane przeszło 22 lata temu Joli (przed Jej igrzyskami), wspominają o Jerozolimie. W tych wersach, we frazie poetyckiej opowieści, jest wiatr. tchnienie, które przenoszą. Otwiera się więc przed nami brama, uruchamia inny wątek wydarzeń, gdzieś w głębinach błyszczy osnowa - mityczne runo, właściwa i rzeczywista osnowa. Wcześniej przed tymi wydarzeniami nie można było rozpoznać takiej obecności. Nie można było wymarzyć sobie, że jest osiągalna choćby chwila zbliżenia się, sekunda rozmysłu, błysk - wciąż trudno określić: błysk punktu, linii, bramy, ścieżki (?). Te wspomniane "rzeczy" nie są już tylko wstępem do przejścia przez przesmyk, do przekroczenia przełęczy; bo jednocześnie, będąc wstępem; zawierają w sobie sedno naszej sprawy. Także Twojej sprawy - chyba nie sądzisz, iż to się dzieje wyłącznie dla mnie.

Stoją dwa głazy. Stoją dwa słupy graniczne. To miejsce znajduje się wysoko. Idziesz niesiony tchnieniem wiatru. I słyszysz pieśń od samego początku twojej wyprawy. Pieśń czasem wzmaga się, a czasem cichnie. Głos śpiewający dobiega zewsząd, lecz "rozległość" dźwięku ma początek i koniec. Musisz więc dojść, musisz przejść przez przesmyk, przekroczyć przełęcz, musisz przedostać się na "drugą" stronę masywu.

Zamieniasz się w tę pieśń i wspinasz się jeszcze wyżej, oddech za oddechem, poza przełęcz...

13 września 2007

Socrates z Lublina

Po wyjściu z pociągu na dworcu w Lublinie poszliśmy usiąść na ławce, chciałem zapalić papierosa i przez chwilę rozejrzeć się. Czy to jest ten sam lub podobny zapach, jak dawniej, gdy przyjeżdżałem tu na studia? Jaka panuje atmosfera; jak jest szybkość lubelskiej codzienności; wreszcie jak tu smakuje tytoń (papieros - nie miałem czasu nabić fajkę) plus poranne słońce, summa wspomnień plus pierwsze wrażenie tu i teraz... Co jeszcze mogło pojawić się we wstępnej korekcie obrazu i jak wejść w ten obraz, by np. czegoś nieopatrznie nie naruszyć? Tak, dokonać subtelnym gestem "naprawę" blasku - to co innego, niż ingerencja szybkich i nerwowych kroków.

Lecz nie było czasu na wrażenia. Zaraz też podeszła do nas szacowna postać, ktoś w stylu urzędujących (samych z siebie) cicerone, jak to bywa właśnie w starych miastach. Rozpoczął pozdrowieniem i zarazem przeprosinami, że burzy spokój, najpierw zwracał się do dziewczyny z kwiatem, a potem do mnie.Tak właśnie, jak wypada czynić wśród starożytnych. Pomogę Ci w rozumieniu - to prawo gościa i prawo domownika, reguła znakomitego wychowania.

W słonecznym świetle wspomniana postać miała na sobie gustowny garnitur, ciemną marynarkę i jasne spodnie, wyczyszczone buty (to już rzadkość pośród współczesnych mieszkańców naszego kraju), lekko błękitną koszulę i mniej gustowny krawat. Wszystkie części garderoby trochę zmięte i przybrudzone. Mój pierwszy ogląd - myślałem: "oto zagubiony weselnik lub uczestnik całonocnej biesiady z okazji chrzcin jakiegoś dziecka, który pojawił się na dworcu, by kupić papierosy, lub podróżny, który wyszedł z pociągu na nieodpowiednim przystanku w drodze na własny ślub."
"Proszę mnie posłuchać, nie czynię przecie despektu, sam będąc w despekcie. Zatem proszę o moralne wsparcie rozmową..." Szacowna postać wypowiadała się wobec nas piękną i harmonijną frazą, dobrze przy tym intonowaną. Choć pojawiały się od czasu do czasu "skróty i zgrzyty", niewyraźnie wypowiadane słowa, gubienie pełni wokalizowanej głoski - no, cóż nieprzespana noc, alkohole... rzecz do wybaczenia - nihil novi ad sole.

Wstałem z ławki i podałem rękę - "A dostojny Pan..." Przerwał mi - "Jestem tylko menelem..." Przerwałem - "E tam, najprędzej meneli spotkasz w sejmie i na urzędach, więc jeśli już... Szanowny Pan Menel..." Przerwał - "Pewna pani z bufetu, co dała mi szklankę herbaty, powiedziała przy tym, proszę Panie Menelu..." Przerwałem - "Dobrze uczyniła, lecz zapomniała o von, Panie von Menelu... Przerwał - "Ale ta pani nie zna takiej okoliczności... byłoby zatem nazwisko, nowe nazwanie, lecz zatraciłem imię... Przerwałem - "Nic podobnego, witaj Socratesie, po tylu latach, witaj w Lublinie... Przerwał - "Ale Socrates nie lumpował się, nie pił taniego wina, nie włóczył się po nocach... Przerwałem - "Źle waćpan czytałeś, idź więc i doczytaj... Przerwał - "A bywało, że dużo czytałem i myślałem. Szanowny Panie, pamiętasz bibliotekę przy Narutowicza w Lublinie... Przerwałem - "Tak, tam też swego czasu czytałem przedwojenne rzeczy Witkacego... ale Socrates może być jeszcze raz, idź waćpan i doczytaj, a jeśli nie chcesz... Przerwał - "Są różnorodne koncepcje czasu; oprócz tych hipotez rzeczywistość ma wiele autonomicznych segmentów; i w takiej strukturze obecny i rzeczywisty, nawet do bólu w swych przejawach, jest czas psychiczny, czas psyche... Szanowny Panie, witaj w Lublinie, oto rozpędza się dla nas czas psychiczny, swoistego rodzaju przesmyk; jakby przełęcz, którą tu i teraz przejdziemy... oto czas..."
Gdy wsiadaliśmy do trolejbusu, przystanek przy dworcu kolejowym w Lublinie, uścisnąłem rękę na pożegnanie - "Niech Szanowny Pan doczyta o naszym Socratesie - to prawdopodobnie podpowiedź dla waćpana."

"Czas bezwzględny, rzeczywisty bieg czasu, są na ten psychiczny moment zawieszone... Niech więc, wykorzysta Pan Szanowny pięknie i godnie tę lukę, przesmyk, nadprogramowe rozdarcie... przyjmuję imię, choć jeszcze doczytam."

A potem patrzyłem przez okno pojazdu. Otwierał się przede mną Lublin, źródło mojej wiedzy i sztuki.

11 września 2007

Spotkania z Jolą

Cudownym losu zrządzeniem po 23 latach (braku jakiegokolwiek kontaktu) spotkałem się z Jolą. Właściwie od naszego zaprzeszłego spotkania upłynęło trochę ponad 22 lata. Ta liczba wyraża wiele symbolicznych znaczeń, a w pewnym sensie jest liczbą pełnego, zamkniętego i spełnionego eonu.

Kiedyś więc w przeszłości padał śnieg; siedzieliśmy gdzieś obok sal wykładowych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego; były kwiaty i wiersze; a ponieważ ciemny dzień, zapalono w pomieszczeniach światło. Tak nad tą epoką, nad tym eonem, nad spotkaniem z Jolą powstała biała zasłona - potem już przez blisko 23 lata padał śnieg, który narodził się właśnie w grudniowy ten a nie inny dzień.
Zapomniałem, przeszedłem wiele traktów, dróg i ścieżek. Lecz równocześnie nie zapomniałem, głęboko ukryłem tę impresję. Impresję - bo właściwe spotkanie Joli ze mną (czy inaczej - moje z Jolą) zastygło w krysztale czasu. A zatem właściwe spotkanie jest już poza sferą ziemi, poza sferą indywidualnej i zbiorowej psyche. Jest w świecie ideii. Sedno tego spotkania to coś innego, niż impresja, migoczące skrzydło wrażeń. A gdzie to wszystko toczy się dalej? By wiedzieć i mieć rzetelne przeczucie o tym, przyjdź więc na redę, skąd wypływa Argo.
Są także inne pytania, chciałoby się rzec, palące kwestie. Są jednak z gatunku tych, na które nie ma pełnej odpowiedzi. Wydaje się, że już chwyciłeś istotę sprawy, ale to był dopiero wstęp, wewnętrzny głos wciąż podpowiada - "idź dalej." Są również pytania bez odpowiedzi. Choć, moim zdaniem, warto je zadać. Warto poznać ich "rozległość" przestrzeni. Naprawdę ich graphe, rasa, świetliste piętno, mogą pomóc w dalszej drodze, dalszej podróży. Mimo, iż "na zawsze" pozostaną nieodgadnione, warto je zadać.
Czy można się spotkać z Euterpe? A czy ty w ogóle wiesz, kto i co? Sądzisz, że to tylko użycie metafory, albo przenośni?

Po wielu latach w sierpniowy dzień wyszedłem z pociągu na dworcu w Lublinie i rozsunęła się biała zasłona... Oto przede mną dziewczyna z kwiatem. Znam ten kwiat z łąk tajemnych.