MYŚL O POLSCE – AMARANTBLUE – SUB SPECIE FUTURUM

DIALOGUE-------E-PRUS-------ESSAY-------PHILOSOPHE-------POEMS1-------POEMS2

YOU TRANSLATE

28 czerwca 2007

W poszukiwaniu autentyku

Wczoraj ruszyłem na poszukiwanie rękopisu. To wcale nie muszą być: kajet, zeszyt 16-kartkowy, czy rozrzucone po śmietnikach kartki. Zresztą, na marginesie - dużo śmieci fruwa i lata w przestrzeni mojego miasta. To są znaki epoki - te śmieci pochodzą, jak przypuszczam, z umysłów ludzi, gatunku "nam należy się". Zona PRL osiedliła w moim mieście (i przecież twoim) nadmiar takiej ludności.

Lecz wczoraj ruszyłem po rękopis. A tu widzę, nie ma, wprawdzie soc-realistycznego, ale w istocie słynnego Dworca Marymont - a homo grill wie, dlaczego ten dworzec był ważnym miejscem dla okolicy? I dlatego budując tzw. metro (już wydaje się dłuższe od wzorcowego metra w Sevres), przy tym wykastrował Dworzec PKS Marymont. A tu m.in przychodzili: Marek Hłasko, Maklako... Przychodzili do dworcowego baru na jasne lub ciemne piwo - dużo ostrych i pięknych słów tu padło. Może nawet powstał tu zarys słynnych noweli Marka Hłaski, miał bowiem zwyczaj opowiadania przed napisaniem. Ten budynek był, nie tylko dla mnie, swoistego rodzaju rękopisem. Co się jednak dziwić, gdy w Warszawie władają ludzie z Gdańska? Ludzie, jak na to miejsce, przypadkowi.

Teraz homo grill rżnie park na ul. Kasprowicza, też budowa metra (na ten przykład w powierzchniowej odmianie - coś w rodzaju podwodnego helikoptera)... przypadkowi ludzie kazali. Podobnych miejsc, jak to, o którym wspomniałem, a właściwie "już ich braku", jest więcej. Ot, przypadkowi ludzie niszczą legendę i rękopis miasta - naszej Warszawy.

26 czerwca 2007

Dziwny antrakt w kukiełkowym przedstawieniu

Przerwa jak przerwa - udaliśmy się do teatralnej kawiarni, by się trochę pokrzepić, odrobina koniaku przed dalszym ciągiem (lub ciągami - trudno przewidzieć, jak ta sztuka się skończy) nie zaszkodzi. Jeszcze papieros, albo fajka, w palarni - trzeba się psychicznie odprężyć przed następnym aktem "duchowej uczty." Wracamy na widownię, a tu na scenie jakieś zamieszanie - krzyki, wybryki, a przy tym brak higieny. Patrzymy więc w anons programowy; tak, tego tam nie ma. Inni widzowie, też z-sumitowani, podpowiadają - to Teatrzyk Zielona Gęś Przedstawia. Nic podobnego, Mistrz Ildefons, by się obraził. Tu się dzieje dobrodzieju (dobrodziejko) naturalistyczny teatrzyk kukiełkowy. Mistrz Ildefons "partycypował" w światach kukiełek? A przed nami rozgrywa, a zarazem rozkłada się, rzecz pod tytułem "Pielęgniarka" (potem może być również "Pielęgniarz"). Ajwaj, a co oni pielęgnują? Idzie o to, że nikt z teatromanów nie wie. Chcą wskrzesić ruch, na ten przykład Brauna, lub zamieszanie? Sprawa niejasna.

Nawet Dyrektor teatru nie może wyrzucić ich ze sceny. Dramat "500-set areopagitów" nie ma dalszego ciągu. I czuję, iż wśród widzów narasta irytacja. Będą, będą zwroty biletów. Szkoda antycznego przedstawienia, może nam "poprzestać" na pierwszej tylko odsłonie. Wprost nie znoszę spektakli kukiełkowych - dzieckiem będąc lękałem się nad wyraz Pinokia, manekinów i inszych kukiełek - bo kto za nimi stoi? Ba.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), gdzie acan się zapodział? Tu na scenie wre prawdziwe życie, a waćpan biegasz po toaletach. Choć Doktor przyniósł prażoną kukurydzę? Trzeba nam trochę ruszyć szczękami.

23 czerwca 2007

Czasy zwątpienia dobiegają kresu

Oto na naszych oczach Rzeczypospolita odzyskuje dawny splendor - a zarazem bledną i nikną wpływy sowieckiej opricziny. To wielki sukces Prezydenta i polskiej Dyplomacji; w efekcie tej konferencji Unii Europejskiej wracamy do sposobów liczenia głosów przyjętych na Konferencji Nicejskiej; i Polska zyskuje dziewięć lat, by np. dogonić ekonomicznie rozwinięte kraje Europy. Są także inne pozytywne konsekwencje.

Tymczasem tzw. opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, a także "niezależne" publikatory (tuby społecznej opinii) głoszą porażkę. Lecz w zasadzie to dobrze - bo w ten sposób dokumentnie zatracą wiarygodność. Zatem nie będzie puczu; gniew "ludu" przygasł z powodu deszczu; a pisarczykom wielkich i "etosowych" (w niektórych przypadkach prawdziwie "europejskich") gazet, stacji radiowych i telewizyjnych pomieszało się w komentarzach. Głosząc więc porażkę wobec rzeczywistego sukcesu - jaką rację stanu reprezentują? Są wyrazicielami tego narodu i społeczeństwa? Zależy im na naszym powodzeniu?
Nie jestem zwolennikiem p. Prezydenta i p. Premiera. Ale w tym momencie należy im oddać wielki honor - przy tym podziwiam umiejętności dyplomatycznej gry, skutecznej gry.

Czasy zwątpienia dobiegają kresu. Zbliża się dzień zdarcia maski.

21 czerwca 2007

Pucz się nie uda

Czy to przypadek, że zbiegły się w czasie: możliwość publikacji listy 500-set p. Kurtyki; buntownicza aktywność lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli i pseudo-górników (przecież normalny człowiek, normalny, ciężko pracujący górnik - nie są chamami i brutalami, i tak się nie zachowują); a także wyjazd na trudne negocjacje p. prezydenta L. Kaczyńskiego?

Jedną z moich specjalności jest sowietologia - napisałem magisterium o charakterze historiozoficznym na temat tzw. "rewolucji październikowej", broniąc tezy, iż to wydarzenie było jedynie puczem garstki "internacjonałów" - właśnie w momencie znacznego osłabienia władzy państwowej Cesarstwa Rosyjskiego, a właściwie permanentnego paraliżu sprawności tej władzy. Opierałem się na relacjach intelektualistów rosyjskich, którzy między innymi byli lepszymi znawcami doktryny Marksa i Engelsa (np. P. Struve, S. Bulgakov), niż tow. Plechanow (naczelny ideolog bolszewii w momencie narodzin państwa sowieckiego) - nie wspominając o poziomie umysłowym tow. Lenina, tow. Trockiego i in. Wspomniani hreczkosieje w trakcie robotniczych strajków przewracali kosze, wspinali się na dachy samochodów i podżegali tłum do krwawej rozprawy - obiecując po udanym "zamurowaniu" systemu (np. wejścia do Urzędu Prezesa Rady Ministrów) realizację wszystkich oczekiwań społecznych oraz także zachcianek. Są dokumenty i relacje - dobrodzieju (dobrodziejko), chciałoby się powiedzieć - pełna stratygrafia manipulacji. Tylko zakrzesać iskrę obok beczki prochu... i uruchomi się iście bolszewicka konwencja wydarzeń. Tymczasem pucz się nie uda.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), a co się waćpan "tarabanisz", dzwoń po granatową policję i do naczelnika. Zbierzemy towarzyszy do zaplombowanych wagonów, jest dobra ku temu okazja - i via Moskwa. Skąd przyszło, niech wraca.

19 czerwca 2007

Lista 500-set

Pięciuset areopagitów naszej Rzeczypospolitej w wyniku jednej publikacji - ich nazwisk i informacji o dokonaniach, tych z epoki "zony PRL" - utraci swój cenny dorobek, czyli autorytet. Nawet nie dorobek naukowy lub kulturalny (bo przecież nie dorobek twórczy i wolny - u nich brak takich dokonań), tylko utraci wybitny autorytet, skrzętnie gromadzony przez dziesięciolecia. Są już protesty szacownych consulów, pretorian i ludzi wprost rozpaczliwie zatroskanych o los Rzeczypospolitej.

Wyobrażasz sobie dobrodzieju (dobrodziejko), więc po opublikowaniu listy 500-set, jeśli oczywiście przedsięwzięcie dojdzie do skutku, wszystko runie - rozpadnie się struktura Rzeczypospolitej. Na rumowisku zaś będzie dalej krążył szakal "Ciemnogród" (to jego właściwe imię - a nie "44"), bez kagańca i smyczy. I będzie w swym szaleństwie dogryzał dziecięta zony PRL, właśnie te, którym uda się przeżyć odium pierwszej publikacji. A gdzieś obok będzie się przechadzał pogwizdując Andrzej Towiański, były ksiądz, a teraz mesjanista (kto wie - spacer w towarzystwie p. ministra Antoniego Macierewicza, na ten przykład).

A dobrodziej (dobrodziejka) nie chce uwierzyć, ponieść się tej pasjonującej wizji? Słusznie, bo także inne w podobnym stylu; mniej apokaliptyczne czy mniej romantyczne, które snują się przez dni ostatnie (w Warszawie pada deszcz - to takie, dobrodzieju, naturalne zjawisko) - są blagą. Ot, plastikowy kubek, sztuczny "byt" a istnieje, gdy go podpalić, smród roznosi się po całej okolicy. Dobrodzieju - zmysł powonienia kłamie, albo też nie kłamie? Summa - środowisko socjotechników rodem z zony PRL ma nas za tęgich kretynów. Nihil novi, tak już bywało.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur) , acan upierasz się, że obok krąży Wernyhora... E tam, mospanie - dostrzegam jedynie słomiane chochoły. To chyba nasz Marszałek otula drzewa w sadzie, a czyni to teraz u progu lata, bo taki ma kaprys. Doktorze Kocurze, chodźmy lepiej na wino.

18 czerwca 2007

Co tymczasem robić?

Pozostaje tylko drwić, a także patrzeć ze stoickim spokojem. Homo politicus w rzeczywistości nie jest taki ważny, za jakiego chce uchodzić. Ot narozrabiał przez ostatnie lata w Polsce - mimo szansy odrodzenia, przede wszystkim odrodzenia gospodarki naszego kraju. Lecz nie przesadzajmy, coś się jednak dzieje. Właśnie, tylko co?

Lista 100-tu najbogatszych, albo p. Kurtyki lista 500-set. Wybieram tę drugą listę (może zawierać pasjonujące informacje). Np. o "poecie pióra czy reportażu", itd., itd. Sądzę, że ta lista przejaśni zakłamaną rzeczywistość polską. Taką w rzeczy samej mam nadzieję.

Naród prawie 40 milionowy, wprawdzie liczebnie nie największy, nie może sobie poradzić z istotnymi problemami. Gdzie więc występują blokady? Przecież nicpoń, szubrawiec i łotr nie mogą pełnić roli narodowych lub społecznych autorytetów (zresztą z własnego samozwańczego nadania). W którym kraju tak jest? Konsolidacja nicponia, szubrawca i łotra wepchnie nas wszystkich w przepaść - tych, którzy głosują i tych, którzy nie głosują w wyborach; tych, którzy jedzą chleb z masłem i tych, którzy zamiast chleba preferują wino marki wino; jak również hylików, którzy chcieliby biegać po mieście z otwartym rozporkiem... Jeśli pozwolimy, by nas dalej prowadziła konsolidacja nicponia, szubrawca i łotra... to sami popełnijmy narodowe i społeczne samobójstwo przed kresem. Czyli dajmy sobie spokój z Polską.
Po prostu nam potrzebne są: grill, samochodzik na resorach, g... w złotku, maryna d... Komu więc zależy na tworzeniu fasad i dekoracji? Kto za tym stoi?

Mierzwa tych lat przeminie - "jeszcze tylko kilka chmur..."

17 czerwca 2007

Sz. P. Cezary Baryka - list nr 1

Drogi Cezary

piszę do ciebie w sprawie szklanych domów i nie tylko. Są momenty, że sytuacja dojrzewa na tyle, by np. wyrazić ją korespondencyjnie. Szkoda, iż cię tu nie ma, na własne oczy ujrzałbyś, jak nam w Polsce uroczo i bogato rozwinęło się twoje marzenie. A przy tym przekonałbyś się, jak wartościowe bywa przyłączanie się do tłumu protestujących wyznawców Marksa i Lenina. Wyobraź sobie, drogi Cezary, że oto z ojczyzny tow. Lenina do naszego kraju "przybył" pomysł fabryki szklanych domów - pomysł i realizacja. Można powiedzieć, jakby w pogoni za tobą.

Lecz przystąpmy do sedna sprawy. Twoje marzenie, drogi Cezary, ziściło się w nadmiarze. A nawet stało się obecnie wartością ekskluzywną i nieosiągalną. Dlaczego? Sam rozważ - za jedno lokum w szklanym domu, by się tam wprowadzić i być u siebie, trzeba zapłacić mniej lub więcej 300-500 tyś. złotych. Ponieważ dobra pensja w Polsce wynosi netto (na rękę - nie ku pozorowaniu statystycznych dochodów) 1,4 tys. złotych miesięcznie - wypada zbierać, na nic innego nie wydając tej kwoty, przez 214-357 miesięcy. Ale to przedsięwzięcie; elitarne, jak widać; w istocie można sobie ułatwić, biorąc kredyt w banku. Jednak lepiej go nie brać.

Zresztą ty, Cezary, na pewno nie poszedłbyś na to - dobrze pamiętam, iż nie znosisz obrazów w stylu "Burłacy." Sprawiedliwie trzeba także przyznać, że ci, do których demonstracji przyłączyłeś się wtedy, a właściwie ich wnukowie nie płacą tyle za lokum w szklanym domu. Np. wnuczka tego faceta, który szedł w pamiętnej demonstracji obok ciebie, a córka tow. Fantomasa - za takie lokum zapłaciła gdzieś około lub przeszło 20 tyś. złotych. Ostatecznie sytuacja powinna służyć w naszym kraju społecznym marzycielom.
Co znamienne, drogi Cezary, iż przeszło 85% społeczeństwa i narodu nadal nie chce ponieść się marzeniom o szklanych domach. Jak nie chcą - niech płacą, zgodzisz się ze mną?

Na razie tyle - o przedwiośniu w Polsce innym razem. Pozdrawiam.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), o co chodzi? To moja sprawa skąd mam adres do Cezarego Baryki. Ale ostatecznie możemy się wymienić - dam za adres do Immanuela Kanta. Kancera? Niech się acan zastanowi.

Saltzer i in.

Summa wynosi około lub przeszło 30 miliardów złotych - w grupie 100-tu nazwisk najbogatszych. A historia ich rodzin oraz rodów ginie w mrokach dziejów Rzeczypospolitej. W wielu przypadkach, tak przypuszczam, już pra-pra-pradziadowie tych 100-tu najbogatszych gromadzili walutę w skarpetce - solidnej wełnianej skarpetce. Tak bowiem było, jak przypuszczam, np. w rodzie Saltzera. A jak mogło być inaczej?
Kto uwierzy, że wspomniany Saltzer rozpoczynał jako "cinkciarz" i drobny naciągacz przy polskim kościele w Wiedniu - a zaraz potem zgromadził miliardy? Dobrodziej (dobrodziejka) w to wierzy? Stwierdzić więc wypada, iż u dobrodzieja wiara jak opoka.

Przyznaję, przez głupotę nie podjąłem swego czasu - w barwnych latach funkcjonowania zony PRL - szacownej i praktycznej zarazem kariery "cinkciarza." Teraz na ten przykład byłbym kultowym tuzem. Przy okazji chciałbym serdecznie pogratulować reform, szczególnie traktorzystce Tatianie, no i naszej finansowej elicie. Jakich reform? Tych, które dzieją się w Polsce od 1989 r.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr. Wilczur), a co mnie acan z tymi latami błędów i wypaczeń... No nie gromadziłem funduszy w Szkolnej Kasie Oszczędności. A waść gromadził? Niech no Doktor sobie przypomni, jak pasjami nadużywaliśmy lizaków i pączków ze szkolnego sklepiku. Acan do tego jeszcze, jak by było mało, żłopał kakao.

Wspomnienie nr 1

Wiele lat temu mieszkałem na ul. Smolnej. To stara ulica ze specyficzną atmosferą - jeszcze wyczuwalną mimo "retuszu'" najlepszego z systemów (niszczenia). W zasadzie genius loci ul. Smolnej zanurzył się w alkoholach. Podobnie i inne ulice Warszawy, Lublina...
Mieszkając na ul. Smolnej, prowadziłem pamiętnik satyryczny pt. "Marchołt smolny." Były to przede wszystkim rysunki satyryczne - tworzone w dość charakterystycznej konwencji. Założyłem więc, że będą w wymowie poniekąd symboliczne, teatralne, a nawet w pewnym sensie mitologiczne. Nie powstało zbyt dużo teczek - wydań "Marchołta smolnego." Lecz stosując taką formę refleksji, satyryczne myślenie, kreskę ostrą i dopracowaną, chyba udało mi się wychwycić "kto tu rządzi."
Kto tu rządzi? Ba - Hamlet dał się przecież "wykolegować", a zresztą to był intelektualista i nadwrażliwiec. Zatem kto tu rządzi? Ukryci za maską trybuna (rzymskiego, Kotku - a nie pisma o tej nazwie).

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur), no gdzie acan się wyrywa - acan tu nie rządzi. Na razie to waćpan musisz się oblizać (i pozostać z niczem) oraz "za-weksolwać" u Prezesa, a potem zobaczymy.

15 czerwca 2007

Dyskretny urok "urokliwej" transformacji

Tzw. "państwo" rozumie tę transformację jako ciągłe sięganie do kieszeni podatników. Kiedyś na ulicy widziałem "na własne oczy" podatnika. Opisując to stworzenie, stwierdzam, co następuje - tęgi osobnik o nieograniczonych możliwościach motorycznych; przy tym wysoka potulność obywatelska; nieopanowana wręcz chęć płacenia wszelkich podatków, szczególnie tych, których jeszcze nie ma. A skąd bierze? W skarpetach trzyma nadmiar dolarów (ba, nadmiary).
A jakich nasz wiek nowy dochował się ekonomistów? Czy intelektualny kicz wypada realizować - właśnie na terenie ekonomii?

Zmieńmy temat. Parostatek już dawno opuścił Odessę. Mijamy cieśninę Bosfor. Jutro zakotwiczymy... Gdzie? Trudno przewidzieć.

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur - niech będzie Wilczura), nie rozmawiam z acanem, bo waćpan nagminnie czyta Kanta. Czy to wypada, Doktorze, kątem Kanta? Proszę się wyspowiadać i opróżnić swoje skarpetki. Nie wie Pan? Podpowiem - kasa fiskalna, aa!

12 czerwca 2007

Kafka lub kawka

Taki jeden zabronił Kafkę (i Gombra też). Nic szczególnego, patrząc z perspektywy warszawskiego aborygena, nie dostrzegam w kawkach - chyba, że po odpowiedniej ilości piwa. Lecz nie daję gwarancji. Nocą to nawet w tych przepastnych gmachach, rozległych korytarzach, na tle niepoliczonych drzwi (np. naszych marzeń sennych) nie widać Kafki. Jak więc taki jeden zobaczył kawkę?
Już wolę Iva. W filmie grał faceta, który dostrzegał, z grubsza rzecz biorąc, białe myszki. Ale zaraz po tym się podniósł, a nawet z flinty ustrzelił diament (czy też inne pretiosum). Nie widzę białych myszek; nie strzelam w literaturę - następnego dnia przeraża mnie jedynie pustka w kieszeniach.
A Gombr to ponoć był homo... Jej, jej - no nie wiedziałem. Naczytałem się tylu książek Gombra - kto mnie teraz da odszkodowanie? Człowiek jest głupi (myślę tu o sobie) - zamiast innych obserwować przez dziurkę od klucza, to marnował czas i czytał.
Nie idziesz na Kowno? Ślęczysz na Gombrem, Herlingiem, Kafką? Czekaj, czekaj, Naród cię przyłapie?
Druhu, czuj duch, tobie życzliwy

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczura) - jak mnie złapią, to powiem, że od Doktora pożyczałem te książki. Brzydko? Niech acan zezna, iż miał te kwity od Hrabiego.

Rzeczy nr 4

Tu brakuje rozmachu, sztuki organizacji i rozmysłu. A rosnące PKB - każdy wie (np. nieopacznie słyszę rozmowy w tramwajach czy autobusach), wielu, wielu młodych Polaków musiało wyjechać, a teraz "państwo" (we współczesnym wydaniu polskim, to absurdalny twór - socjo-nowotwór), ściąga z nich podatki, albo też przysyłają fundusze swoim rodzinom.
Kompletna bzdura takie państwo. I ten dziwoląg, proszę dobrodzieja (proszę dobrodziejki), jest w systemacie Unii Europejskiej. Tak - tylko nominalnie. Od lat "okrągłostolaści kolesie" nie potrafią naprawić, prowadzić, zarządzać naszym krajem. A niech by był okrągły stół, to jeszcze nie decyduje o jakości ekonomiki, struktury społecznej, form zarządzania. Wprawdzie utrudnia, bo zbiorowy tow. Szmaciak zapragnął prezesować, i jego dzieci tow. Szmacięta, i jego wnuki tow. Szmaciuki, itp.
Lecz to nie wszystko. Przeszkody, jak się chce, można pokonać. Po co więc rzeczy... nr 4? Naprawdę postarajmy się o Polskę.

Drogi Doktorze Kocurze (był też dr Wilczur, koleżanka twierdzi, że na Kresach powiedzieliby "Wilczura" - masculinum na "a"), nie jestem patriotą; na pewno nie; bo preferuję pontiaki i camele. Doktorze Kocurze, co waćpan teraz spali? (No, niedosłownie.)

3 czerwca 2007

Leksis - kto fotografował się z Bolkiem

Ostatecznie słucham tylko stacji radiowych. Lecz w przeciągu długich lat coś umknęło mi. Były to przecież lata szalonych i twórczych reform w naszej zonie - post-PRL. A także były to lata wprost niesamowitej demokratyzacji i panoszącego się zjawiska realnej wolności. I co z tego, że wspomniane procesy nie objęły większości lokatorów zony post-PRL.

A jednak coś umknęło mi. Teraz po odsłuchaniu rozgłośni niejakiej "... klasik" już wiem, co. Nie przyswoiłem sobie bowiem "nowej" leksykalizacji (nie piszę np. "zasobu słownictwa", bo zbyt proste); nie przyswoiłem sobie "nowego" sposobu wymowy i intonacji, nie wspominając o "skrótowej" dykcji (czyli o sztuce dykcji na skróty); nie przyswoiłem sobie również odpowiedniej barwy głosu, jakim np. włada elita kulturowa (może nawet kulturalna) w starej stołeczności Polskiej.

Nie poruszam tu wątku "nowego" słowotwórstwa (nie piszę polskiego, bo nie jestem pewny, gdzie te kryniczne źródła biją) - ba, "nowego" słowotwórstwa ze szczególnym uwzględnieniem polipów w nosie.
Zapóźniłem się, przyznaję - lecz nie ma się co dziwić, mnie aborygenowi warszawskiemu.

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), niech acan nie zasypia gruszek w popiele; wypada więc przejawić "wzmożoną" aktywność; "bo lepsza jaskółka przy dachu, niż jeden słowo-twór na mózgownicy." Znał waćpan to przysłowie? To teraz zna.

2 czerwca 2007

Społeczeństwo zamknięte

Gdyby polskie społeczeństwo było monolitem i o tym monolicie udałoby się stwierdzić, że jest strukturą zamkniętą - znalazłyby się sposoby wyjścia, poprawy sytuacji, uzdrowienia rozlicznych elementów konstrukcji. Fragmentem takiej racjonalnej konstrukcji jest konstytucja, a polska konstytucja ani nie wynika z autentycznej umowy społecznej, ani nie racjonalizuje "codzienności" państwa. W zasadzie przeszkadza w dalszym rozwoju, a także stymuluje konflikty społeczne. Nauka - totalnie za darmo; służba zdrowia - totalnie za darmo...

Czemu się tu dziwić, obowiązująca konstytucja w Polsce, to produkt Fantomasa i jego konfratrów - Fantomas swego czasu chciał przed sejmową komisją zatańczyć, ale odechciało mu się. W Miednoje natomiast Fantomas był taki "niemotoryczny," bo odbierał przekaz z Gwiazdozbioru Wega - co i jak dalej czynić (pobór mocy). Co to ma do rzeczy?
Dużo. Ponieważ jeśli jakiekolwiek państwo, czyli ukoronowanie pełnej struktury społecznej i narodowej, będą prowadzić nieodpowiedzialni ludzie (również ludzie, którzy mają inne lub nieznane interesy), to regres takiego państwa będzie permanentny. A może właśnie to sedno ich interesu. Jak daleko od naszego skrawka Rzeczypospolitej odczepiła się Sowietia? Ta nawała na Polskę trwa już przeszło 250 lat. I dopiero w historycznej perspektywie jaśniej widać postać np. Fantomasa i jego czyny. Czy przy tym istotne, iż "współpracuje"? Wystarczy, że wybijaniu się Polski na niepodległość i suwerenność "towarzyszą" ludzie, jak np. Fantomas, Bucu, Picu i in. Mało towarzyszą, od czasu do czasu, biorą ster w swoje łapy.

Przeszkadzanie w powracaniu do normalności - to pierwsza sprawa; drugą jest utrzymywanie polskiego społeczeństwa w położeniu rozbicia, braku perspektyw, w chaosie poznawczym (typ codziennego i praktycznego rozpoznania - Co jest co? Kto jest kto?). Trzecią wreszcie sprawą będzie presja informacyjna, wmawianie ludziom przydatnych schematów zachowań i refleksji (przydatnych dla socjotechników).

Drogi Doktorze Kocurze (był też Doktor Wilczur), niech waćpan otworzy, albo zamknie drzwi - dla jasności naszej insurekcji codziennej. Na coś powinniśmy się zdecydować. Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, czy też społeczeństwo zamknięte i jego wrogowie... Doktorze Kocurze, wybieraj.