Artur Grottger, Pożegnanie powstańca, 1866 |
Trudna tematyka, chociaż, tam i wtedy w ramach wspomnianych zajęć, nie zajmowałem się "fenomenologią ducha" w stylu Georga W. F. Hegla, czy także rzeczywistą fenomenologią Edmunda Husserla i Maxa Schelera - np. w odniesieniu do świadomości zbiorowej. Na początku uczestnicy postawili dwie kwestie, dla nich najważniejsze, a które również przejawiały się w czasie dyskusji po zajęciach historycznych. Kim są Polacy? (Kto to jest Polak?) I dlaczego musimy, powinniśmy być i jesteśmy Polakami ? (Czy mogę być kimś innym, niż Polakiem?) Sami widzicie, pytania niemiłosiernie trudne - ponieważ są raczej natury poznawczej, niż politycznej. Jeśli więc człowiek znajdzie się w sytuacji zagrożenia egzystencji, nie ważne są względy polityczno-narodowe. Natomiast wagi nabierają względy poznawcze, w zasadzie kwestie elementarne. Oczywiście, filozofia egzystencjalna nie udziela odpowiedzi na te pytania Polaków, którym zagrażał, zagraża totalitaryzm sowiecki lub niemiecki. Filozofia egzystencjalne nie daje również sposobów refleksji nad sobą samym; gdy staniemy wobec zagrożenia z powodu przynależności do określonego narodu; pozostając jednocześnie autonomiczną osobą, która ma świadomość swojej tożsamości. Ten brak wynika z podstawowych założeń egzystencjalizmu - no, ale to już inna tematyka.
Ponieważ w czasie dyskusji o prawdziwej historii Polski (lata 80-te XX w.) coraz częściej pojawiały się pytania o sens polskości; w takiej formie, jak to wyraziłem powyżej; więc ksiądz prowadzący KIK (także opozycjonista, mistrz walk wschodnich) zwrócił się do mnie, do "easy ridera," artysty i intelektualisty, bym ten temat jakoś sensownie opracował. Przede wszystkim twórczo i w konwencji refleksji otwartej ku przyszłości. I tu pojawił się duży problem, bo rzecz można było "załatwić za jednym pociągnięciem" tzw. łzawym patriotyzmem, nacjonalizmem, bogoojczyźnianą mantrą, mesjanizmem - powiedzmy, czy ostatecznie polityczną dyscypliną sumień. Tak, tak, msze narodowe, paluchy w znaku "victorii," Bolo z twarzą Matki Bożej w klapie, w kościele drą gębę też inni "bohaterowie," itd., itd. Nie należałem do sekwencji organizacyjnej drużyny Bola, domniemanego Timura, ani przed wprowadzeniem stanu wojennego, ni po wprowadzeniu. Prawdopodobnie dlatego też rzadko gościłem w kazamatach, to taka odmiana sanatorium pod klepsydrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz